05 czerwca 2016

Zbawienie dzieci zmarłych bez chrztu


Króluj nam Chryste!

W dniu kanonizacji ojca Stanisława Papczyńskiego, nazywanego patronem dzieci poczętych, dobrze jest kontynuować temat nadziei zbawienia dzieci zmarłych bez chrztu. Jest to tym bardziej stosowne, że cud zatwierdzony do wcześniejszej beatyfikacji polegał na wskrzeszeniu dziecka zmarłego w łonie mamy. Jeżeli Bóg potrafi dać nowe życie biologiczne takiemu dziecku, to czemu przez wieki teologowie katoliccy, ze św. Augustynem na czele, odmawiali Wszechmogącemu możności dania mu życia nadprzyrodzonego, nowego narodzenia dla Nieba?

W Nowym Testamencie słowo greckie SOZO oznacza zarówno zbawienie, jak uzdrowienie i uwolnienie. Gdy Pan Jezus (Ie-sous; Istniejący zbawia) uzdrawiał, mówił: twoja wiara cię uzdrowiła/ocaliła/zbawiła (gr. sesoken). Ten, który mocen jest (łac. Qui potens est), jak określiła Maryja w swej Pieśni (Łk 1, 49), uzdrowić dziecko w każdym wieku, mocen jest też je zbawić. Do przyjęcia każdej łaski nadprzyrodzonej potrzebna jest wiara. Tą samą wiarą, którą dzieciątko w łonie jest zdolne przyjąć od Pana Jezusa uzdrowienie, zdolne jest też przyjąć zbawienie.

W Akatyście ku czci Bogurodzicy śpiewamy:
Elżbietę nawiedzić pobiegła Panna napełniona Bogiem. Dziecię w łonie Elżbiety zaraz rozpoznało Jej pozdrowienie z radością i skokiem”.
Jeżeli Jan jeszcze przed narodzeniem mógł poznać Pana Jezusa i aktywnie przyjąć Jego łaskę, to po nim, w czasach łaski, może uczynić to każde dziecko w jego wieku, skoro najmniejszy w Królestwie Bożym większy jest od niego.


Ikona Nawiedzenia św. Elżbiety, pracownia Sklepu Sakralnego


W święto Nawiedzenia św. Elżbiety przez Maryję, w kościołach na całym świecie czytane są słowa Dobrej Nowiny o tym, jak Jan Chrzciciel już jako dzieciątko w łonie mamy przyjął łaskę Bożą, został napełniony Duchem Świętym i podskoczył z radością, spotykając swego Zbawiciela, również w łonie Jego Mamy (zob. Łk 1, 41-45). Dlatego Kościół katolicki obchodzi uroczystość Narodzenia św. Jana Chrzciciela, gdyż był on już wówczas uświęcony przez Boga; a zatem bez chrztu, obrzezania, ofiarowania i jakichkolwiek innych obrzędów. Także święto Narodzenia Maryi, również w czasach, gdy nie wierzono w Jej Niepokalane Poczęcie, obchodzone było z tej racji, iż została ona uświęcona już przed narodzeniem (uzasadnienie tego przedstawił m. in. św. Tomasz z Akwinu). Tymczasem przez wieki w tych samych kościołach głoszono ludziom złą nowinę, że ich dzieci poronione, czy zmarłe bez chrztu jako niemowlęta, poszły do piekła, a w „najlepszym” razie do jakiejś „otchłani”, gdyż Bóg ich uświęcić bez chrztu absolutnie nie jest w stanie. Skąd wzięła się ta sprzeczność w teologii i dlaczego uważana jest za „tradycyjne”, czy wręcz „nieomylne” nauczanie?


Chrystus Pan nauczał w Ewangelii, że Kto nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego. (Mk 10, 15; Łk 18, 17). Tymczasem od tysiąca sześciuset lat religijni intelektualiści usiłują przekonać chrześcijan, iż jest dokładnie na odwrót: że to małe dzieci nie są w stanie przyjąć Królestwa Bożego, gdyż „nie używają rozumu”, a zbawczą wiarę zdobywa się wyłącznie wysiłkiem intelektu.

Naucza się w związku z tym, że jedynym sposobem otrzymania zbawienia przez dziecko jest chrzest sakramentalny, w przeciwieństwie do tych, którzy „doszli do wieku używania rozumu”, dzięki czemu mogą przyjąć zbawienie przez wiarę, np. „chrztem pragnienia”. Pogląd ten rozpowszechnił się od św. Augustyna z Hippony, który kategorycznie stwierdził: „Wierz mocno i wcale nie wątpij w to, że niemowlęta, które bez sakramentu chrztu zeszły z tego świata, będą cierpieć katusze”. Skutkiem takiego podejścia, przez wiele wieków, rodzice dzieci zmarłych bez chrztu byli pozostawiani w beznadziejnej rozpaczy, że ich potomstwo z pewnością nigdy nie ujrzy Boga.

Tym samym, wszystkim przedstawiano obraz Boga, który wyłącza całą grupę ludzi z możliwości zbawienia, na zasadzie: „Umarłeś dzień przed planowanym chrztem? No to masz pecha, sorry, ale nic dla ciebie już zrobić nie mogę”. Inni (także katolicy) łączyli to z doktryną predestynacji: „Skoro dziecko umarło bez chrztu, to widocznie Bóg nie przeznaczył go do zbawienia”.

Czy mamy zatem wierzyć w to, że Hitler i Stalin mogą być w niebie, bo przecież przed samą śmiercią, niczym Dobry Łotr, mogli żałować za grzechy i pojednać się z Chrystusem, zresztą obaj byli ochrzczeni; natomiast setki tysięcy dzieci zabitych i zmarłych bez chrztu z ich winy, żadnej szansy na niebo nie miały?

Czy mamy wierzyć, że Bernard Natanson, autor propagandy aborcji, współwinny jej legalizacji, który sam uśmiercił siedemdziesiąt tysięcy dzieci w łonach matek, a potem został działaczem pro-life, nawrócił się na katolicyzm i przyjął chrzest, teraz jest zapewne w niebie; ale siedemdziesiąt tysięcy jego ofiar pozostaje w piekle, lub tzw. „otchłani”, bo nie zostały ochrzczone?


Matka Nienarodzonych, Lee Tidwell


W jakiego Boga wierzymy?

Od wieków wrażliwsi teologowie próbowali wybrnąć z tego ślepego zaułka intelektualistycznej teologii. Najpopularniejszą propozycję wyraził w XIII stuleciu św. Tomasz z Akwinu, a mianowicie „szczęśliwość naturalną”, bez żadnych mąk, którą cieszą się dzieci zmarłe bez chrztu, ale i bez grzechów uczynkowych: „Nie są jednak zgoła od Niego [Boga] odłączone. Przecież łączą się z Nim przez korzystanie z udzielonych im dóbr naturalnych. I w ten również sposób mogą cieszyć się Nim naturalnym poznawaniem i miłowaniem” („Suma Teologiczna”, Supl. 101, ad 5). Nawiasem mówiąc, wedle słów św. Augustyna, Doktor Anielski był oszukanym zwodzicielem tak twierdząc, gdyż Doktor Łaski pisał: „Wielce zwodzi i jest oszukany, kto głosi, iż dzieci nieochrzczone nie będą potępione”. (Zastanawiam się, jak przeciwnicy zbawienia takich dzieci, posługujący się chętnie rozmaitymi cytatami, mogą równocześnie powoływać się na autorytet obu doktorów, bez cienia refleksji, że różnili się oni zasadniczo w tej kwestii).

Koronnym argumentem przeciwników są orzeczenia unijnych soborów w Lyonie i we Florencji. Zostały one omówione w tekście: Dzieci zmarłe bez chrztu a orzeczenia soborów. Nie poddając pod dyskusję faktu, że „ci, którzy umierają w grzechu śmiertelnym uczynkowym, lub choćby w grzechu pierworodnym zaraz zstępują do piekła” (Sobór Florencki), poddajemy pod dyskusję kwestię, czy Bóg może uwolnić każdego, także „nieużywającego rozumu” w momencie śmierci od tegoż grzechu udzielając mu swej łaski?

I tu tkwi istota problemu. Zwolennicy intelektualizmu (czyli supremacji intelektu, w sensie: naturalnego umysłu, wąsko rozumianego, nad innymi zdolnościami człowieka) twierdzili, iż dziecko do „osiągnięcia wieku używania rozumu” (około 7 lat) nie jest w stanie dokonać w duszy aktu poznania i przyjęcia Zbawiciela, ani niewyraźnego nawet pragnienia chrztu (votum Baptismi). Tak pisał np. w XVII wieku (czasy jansenizmu) bp Jakub Benignus Bossuet:

„Niemowlęta nie są w stanie zastąpić braku chrztu przez wzbudzenie w sobie aktów wiary, nadziei, miłości, ani też nie mogą w sobie wzbudzić pragnienia przyjęcia tego sakramentu. Wierzymy więc, że jeżeli go w rzeczy samej nie przyjęły, nie stają się w żadnym względzie uczestnikami łaski odkupienia, a przeto w Adamie umierając, z Chrystusem Jezusem żadnej nie mają części”.

Podobnie w XX wieku przekonywał Pius XII w przemowie na kongresie Stowarzyszenia Włoskich Katolickich Położnych w 1954 roku (nb. przemówienia papieskie nie są dogmatami wiary) :

„Co dotychczas powiedzieliśmy, dotyczy troski i opieki nad życiem naturalnym, ale w większym o wiele stopniu odnosi się do życia nadprzyrodzonego, które otrzymuje nowo narodzony przez chrzest. W obecnej ekonomii Bożej nie ma innego środka, aby udzielić wspomnianego życia dziecku nie posiadającemu jeszcze użycia rozumu. Jednakże, tym niemniej stan łaski w chwili śmierci jest absolutnie konieczny do zbawienia. Bez niego, niemożliwym jest osiągniecie nadprzyrodzonego szczęścia, wizji uszczęśliwiającej Boga. Dla człowieka dorosłego do otrzymania łaski uświęcającej wystarczający jest akt miłości i uzupełnia on brak chrztu; ta droga nie jest możliwa dla dziecka nienarodzonego lub dla nowo narodzonego”.

Zadajmy sobie pytanie: Dlaczego nie jest możliwa? Gdzie to jest w Biblii napisane? Czy dusza ludzka, stworzona przez Boga już w momencie poczęcia, nie jest zdolna do aktu miłości, aż do ukończenia przez dziecko siódmego roku życia? Czy do przyjęcia stanu łaski potrzebne są intelektualne umiejętności mózgu wymagane, aby pójść do szkoły? To nie jest twierdzenie ani biblijne ani teologiczne. Jest to teza filozoficzna, wynikająca z przyjęcia określonej antropologii. Mówiąc po ludzku, po prostu czyjeś widzi-mi-się, które z mocą autorytetu rozpowszechniono na Zachodzie.

O tym, jak trudno wyzwolić się z tego filozoficznego schematu, świadczy dokument opublikowany przez Radę Naukową Konferencji Episkopatu Polski w 2002 roku. Badając możliwości rozwiązania problemu zbawienia dzieci bez chrztu napisała ona m. in.:

„8. Pragnienie Chrztu (votum Baptismi) inaczej musi być rozumiane w odniesieniu do dorosłych (mogących działać w sposób wolny), którzy nie mogą przyjąć sakramentu Chrztu, a inaczej w stosunku do niemowląt, niezdolnych do wykonania aktów wolnych. Obydwie formy prowadzą do osiągnięcia celu, jakim jest zbawienie, chociaż sposób jego osiągnięcia różni się od formy sakramentalnej. Jak należałoby rozumieć votum Ecclesiae, od którego zawisłoby zbawienie nie ochrzczonego dziecka? Problem jest teologicznie trudny, gdy mamy na uwadze naturalny związek każdego człowieka z grzechem pierworodnym. Wypracowana w wiekach średnich teologiczna opinia o limbus puerorum była poważnie rozważana przez Magisterium Kościoła, ale nigdy nie stała się przedmiotem jego oficjalnego orzeczenia”.

Jak streścił tygodnik „Niedziela” (Agnieszka Małecka, „Czy dzieci zmarłe bez chrztu będą zbawione?”):
Rozwiązaniem tego zagadnienia, proponowanym przez Radę Naukową Episkopatu, jest natomiast odwołanie się do idei votum Ecclesiae. Sam sakrament udzielany jest na łonie Kościoła i za Jego pośrednictwem. Tym samym udział w odkupieńczej łasce Chrystusa dokonuje się dzięki zbawczej woli Kościoła. Ta wola zaś nie może wykluczyć, jak stwierdza dokument, nikogo, także i niemowląt, nawet w stanie embrionalnym. Kościół, zatem, swoim votum Ecclesiae - pragnieniem chrztu - wstawia się i ogarnia wszystkich, w tym dzieci zmarłe pozbawione chrztu. " W takim kontekście historiozbawczym należy uznać, że dzieci umierające bez chrztu zostają uwolnione od grzechu pierworodnego za pośrednictwem pragnienia chrztu, zawartego w akcie wiary Kościoła, wyrażonego w jego modlitwie wstawienniczej o zbawienie wszystkich" - stwierdza dokument.

Jeden z teologów, o. prof. Jacek Salij, zgłosił votum separatum (zdanie odrębne) do powyższej opinii i zajął nieco inne stanowisko w tej kwestii. O. Salij wychodzi od prawdy o Bożej miłości i sprawiedliwości, która obejmuje wszystkich ludzi. Jak stwierdza tak samo powszechną jest ofiara odkupieńcza Chrystusa. Toteż nie negując wielkiej wagi daru chrztu św., należy mieć ufność w to, że " Bóg znajdzie sposób na zbawienie dzieci zmarłych bez chrztu..." ( pkt 3). Jednocześnie Autor podkreśla, że mówić o tym należy w "języku zawierzenia i nadziei". Jego zdaniem tradycyjne formuły wyrażające przekonanie, że dzieci zmarłe w grzechu pierworodnym nie dostąpią zbawienia zawierają tezę, iż nie wiemy na pewno, czy zostały one z niego uwolnione. "Niewątpliwie jednak nie zawierają tezy, jakoby sam nawet Bóg nie mógł ich od grzechu pierworodnego uwolnić" - pisze o. Salij”.

Rada Naukowa Episkopatu podtrzymała zatem wówczas zachodnią tradycję odmawiania niemowlętom „zdolności do wykonywania aktów wolnych”. W tej sytuacji jako jedyną możliwość widzi wolę Kościoła, aby wszyscy osiągnęli zbawienie. „Decyzja Kościoła” (votum Ecclesiae) nie może jednak zastąpić osobistej decyzji każdego człowieka o przyjęciu Bożej miłości. Działanie Kościoła, jak sama Rada stwierdziła, ma charakter wstawiennictwa, ofiary, dania możliwości przyjęcia łaski, np. udzielając sakramentów. Nie sprawi jednak, że przyjęcie ich będzie skuteczne, bez koniecznej dyspozycji osoby. Skoro sam Pan Bóg nie gwałci ludzkiej wolności, aby doprowadzić wszystkich i kogokolwiek do zbawienia, to tym bardziej nie ma takiej władzy, ani możności Kościół. Chyba, że przyjmie się doktrynę predestynacji, wraz z zasadą „tylko łaska”, której nie można się oprzeć. Ale wówczas wszystkie te rozważania są bezprzedmiotowe: Bóg i tak zbawi tylko tych, których sam na to przeznaczył.

Równocześnie jednak Rada przyznała, że:
„nie widać rozumnych podstaw dla wyłączenia dzieci nieochrzczonych z powszechnej zbawczej woli Boga, która obejmuje niechrześcijan dorosłych, o których mówi Sobór Watykański II w LG n. 16. Skoro zbawcza łaska Chrystusa obejmuje wszystkich, którzy "bez własnej winy nie znając Ewangelii Chrystusowej i Kościoła Chrystusowego, [...] mogą osiągnąć wieczne zbawienie i Opatrzność Boża nie odmawia koniecznej do zbawienia pomocy takim, którzy bez własnej winy w ogóle nie doszli jeszcze do wyraźnego poznania Boga, a usiłują, nie bez łaski Bożej, wieść uczciwe życie" (tamże), to tym bardziej weryfikuje się to w odniesieniu do niewinnego dziecka”.


Wreszcie wielki papież Benedykt XVI, łączący wiedzę, mądrość, odwagę i serdeczną wiarę, polecił Międzynarodowej Komisji Teologicznej, aby zbadała możliwości dobrego rozwiązania tej kwestii. Opublikowała ona w 2007 roku dokument "Nadzieja zbawienia dla dzieci, które umierają bez chrztu", który jest oczywiście roboczym materiałem do dalszych poszukiwań. Uważam je za niezbędne. Kluczowym puntem tego dokumentu jest moim zdaniem ten, który mówi o możliwości podjęcia zbawczej decyzji o przyjęciu Chrystusa przez samo dziecko, bez względu na jego wiek, a zatem o możliwości wyrzucenia na śmietnik historii panującej iure caduco na Zachodzie, od ponad półtora tysiąclecia, doktryny o „wieku używania rozumu”, jako rzekomo niezbędnego do aktu woli przyjęcia zbawienia:

94. Chrzest dla zbawienia może być otrzymany in re albo in voto. Tradycyjnie uważa się, że pośrednie opowiedzenie się za Chrystusem w przypadku dorosłego nieochrzczonego, stanowi votum, pragnienie chrztu, i ma charakter zbawczy. Według tradycyjnej interpretacji z tej możliwości nie mogą korzystać dzieci, które nie osiągnęły wieku odpowiedniego do dokonania wolnego wyboru. Domniemana niemożliwość chrztu in voto w przypadku dzieci jest kluczowym elementem całej kwestii. W ostatnich czasach zaznaczyły się liczne dążenia zmierzające do oceny możliwości votum u dziecka nieochrzczonego, którym mogłoby być albo votum wyrażone w imieniu dziecka przez jego rodziców lub przez Kościół, albo nawet votum wyrażone w jakiś sposób przez samo dziecko. Kościół nigdy nie wykluczył takiej możliwości i nie powiodły się różne usiłowania, by doprowadzić Sobór Watykański II do wypowiedzenia się przeciw tej hipotezie. Wynikało to zarówno z powszechnej świadomości, że badania tego zagadnienia nie doprowadziły jeszcze do ostatecznych wniosków, jak i z rozpowszechnionego pragnienia powierzenia tych dzieci miłosierdziu Bożemu.

Skoro Kościół uważa tę sprawę za otwartą i wymagającą dalszych badań, z całą pewnością należy je prowadzić, co jest przedmiotem niniejszego artykułu.


Niemowlę, jak nazwa wskazuje, to człowiek, który nie mówi. Od poczęcia jednak posiada nieśmiertelną duchową duszę stworzoną przez Boga, obdarzoną władzami duszy: rozumem, wolą i pamięcią, a także uczuciami. Nie może ich jednak swobodnie wyrażać, z powodu przeszkody (łac. obex), którą stawia nieukształtowane jeszcze w pełni ciało (mózg, nerwy obwodowe, język, struny głosowe, kończyny itd). Gdyby posiadanie rozumnej duszy było uzależnione od pracy mózgu, to dzieci poczęte, w pierwszym trymestrze nie byłyby istotami rozumnymi, a zatem nie podlegałyby prawnej ochronie jako ludzie, jak tego domaga się Kościół katolicki.

Zatem nie można na przykład walczyć o „ochronę życia od poczęcia”, a równocześnie w teologii odmawiać dziecku posiadania wolnej woli i rozumu (a więc tego, co w powszechnie uznawanej antropologii decyduje o człowieczeństwie), czyli zdolności do aktywnego przyjęcia łaski Bożej w duchu, z racji domniemanego „nieużywania umysłu”. Z wpływu intelektualizmu (przekonania o supremacji naturalnego intelektu, a nawet utożsamienia go z duchem), który od wieków przenika do antropologii i teologii, niszcząc chrześcijaństwo od wewnątrz, wzięła się doktryna o ważności chrztu tylko po „świadomym wyznaniu wiary” (wśród współczesnych protestantów) i zarazem doktryna, iż sakramentalny chrzest jest jedynym środkiem zbawienia dla niemowlęcia (wśród tradycyjnych katolików)1.

Według tej drugiej doktryny, dzieci zmarłe bez chrztu z pewnością umierają w grzechu pierworodnym, gdyż nie mogą mieć wiary, chrztu pragnienia, czy chrztu krwi, bowiem nie mają woli i rozumu. Ale bądźmy konsekwentni, jeżeli ich dusza nie jest zdolna do niczego, pozostając całkowicie bierna to i nie jest w stanie przyjąć chrztu sakramentalnego, to znaczy jego skutków.

Stąd też przez stulecia toczono dyskusję, czy niemowlę przez chrzest ma tylko gładzony grzech pierworodny (skoro zaciąga go bez woli i świadomości, to i bez nich może być on zgładzony) ale bez łaski i cnót, czy też łaska jest wlana, ale nie aktywna, czy też łaska i cnoty są aktywne. Ci którzy chrzczą niemowlęta, chociaż uważają je za całkowicie bierne – de facto uznają reformacyjną zasadę „tylko łaska”, czyli łaska skuteczna bez jakiegokolwiek współdziałania ze strony człowieka. Baptystyczni protestanci z kolei, którzy odmawiają chrzczenia niemowląt z tej racji, że one świadomie nie wyrażają wiary, tę zasadę „tylko łaska” tym samym negują. Źródłem tej kontrowersji było powierzchowne patrzenie na niemowlę, jako na istotę całkowicie nieaktywną duchowo i umysłowo.

Papież Innocenty III w 1201 roku pisał:
Twierdzą bowiem, że nieużytecznie udzielony jest chrzest małym dzieciom. […] Odpowiadamy, że chrzest wszedł na miejsce obrzezania […]. Stąd, jak dusza obrzezanego nie ginęła ze swego narodu (por. Rdz 17, 14), tak ten, kto się narodzi z Ducha Świętego, otrzyma wejście do królestwa niebieskiego (por. J 3, 5) […]. Daleko bowiem niech będzie to, aby ginęły wszystkie małe dzieci, których wielka liczba umiera codziennie, a także miłosierny i dla nich Bóg, który chce, żeby żadne nie zginęło, zatroszczył się o jakiś środek do zbawienia. […] To, co wprowadzają przeciwnicy, że wiara albo miłość i inne cnoty nie zostają wlane małym dzieciom, jako że się nie zgadzają, bezwarunkowo nie znajduje zgody u większości [...]; inni twierdzą, że przez moc chrztu małym dzieciom zostaje wprawdzie odpuszczona wina, lecz nie jest udzielana łaska; niektórzy zaś mówią, że i grzech zostaje odpuszczony, i cnoty wlane, mają je co do właściwości, nie co do użycia, aż dojdą do wieku dorosłego” (List Maiores Ecclesiae Causas do Ymbertusa, biskupa Arles).

Św. Tomasz z Akwinu kilkadziesiąt lat później wyjaśniał:
„Przyczyna tego błędu tkwiła w tym, że nie umieli odróżnić sprawności od czynności. A widząc, że niemowlęta są niezdolne do dokonywania czynności cnót, sądzili że po chrzcie nie mają one zgoła cnót [wiary, nadziei i miłości]. Atoli ta niemożność ich dokonywania nie wynika z nieposiadania cnót, ale z przeszkody ze strony ciała. Podobnie jest ze śpiącymi: chociaż posiadają sprawności cnót, to jednak sen przeszkadza im w spełnianiu ich czynności” („Suma Teologiczna” 3, 69, 6).

To samo odnosi się do osób głęboko upośledzonych umysłowo, sparaliżowanych, zamrożonych i w śpiączce. Nie wolno zaprzeczyć temu, że w głębi duszy prowadzą życie wewnętrzne. Oblubienica z Pieśni nad Pieśniami wyznaje: Ja śpię, lecz serce me czuwa (Pnp 5, 2).

Skoro zaś Akwinata powiedział A, należy konsekwentnie powiedzieć B. Warto tu przypomnieć, iż kwestia dzieci nieochrzczonych jest ostatnią w ostatniej części „Sumy Teologicznej” („Suplement”), a zatem zredagowanej już po odejściu do wieczności św. Tomasza. Jest to więc temat, którego nie dokończył. Trzeba jego przemyślenia kontynuować:

Skoro niemowlęta posiadają cnoty nadprzyrodzone zaraz po chrzcie, choć trudno nam dostrzec, aby je spełniały, to tak samo mogą posiadać cnoty wystarczające do podjęcia współpracy z łaską przed chrztem. Cytowany wyżej bp. Bossuet twierdził, iż „niemowlęta nie są w stanie zastąpić braku chrztu przez wzbudzenie w sobie aktów wiary, nadziei, miłości”. A czy dorośli bez stanu łaski, sami z siebie, są w stanie wzbudzić w sobie te Boskie cnoty? Dusza dorosłego, tak samo, jak i dzieciątka, nim otrzyma łaskę uświęcającą, nie posiada jej. To Pan Bóg pierwszy udziela łaski, uzdalniając też człowieka do jej przyjęcia w duchu. Nie widzę biblijnych i doktrynalnych podstaw do rozróżniania tych dwu kategorii osób odnośnie tego dogmatu wiary.

Jeżeli uznajemy, że dziecko w każdym wieku, choćby zaraz po urodzeniu (przed nie może przyjąć chrztu z przyczyn fizycznych, gdyż nie ma takiej możliwości technicznej, a nie z duchowych), w swej duszy jest zdolne do „przyjęcia chrztu”, czyli stanu łaski uświęcającej, zdolne do kontaktu z Bogiem, to jest ono zatem przed chrztem zdolne do otrzymania łaski uprzedzającej, usprawniającej do przyjęcia łaski uświęcającej wlanej przez Zbawiciela także w inny sposób.

Jeśli dziecko nie może być inaczej zbawione, jak tylko przez chrzest, bo „nie używa rozumu”, to znaczy, że i przez chrzest nie może być zbawione, bo nie jest w stanie go „przyjąć”. Chrystus Pan mówi, że trzeba uwierzyć i przyjąć chrzest, dać się ochrzcić, aby osiągnąć zbawienie (zob. Mk 16, 16). Zakładamy więc, chrzcząc je, że dusza dziecka jest do tego zdolna, inaczej przyznawalibyśmy rację baptystycznej doktrynie neoprotestanckiej, która odmawia takim dzieciom zdolności przyjęcia chrztu.


Biblia sprzeciwia się intelektualistycznej doktrynie o niezdolności niemowląt do aktywnej relacji z Bogiem, wielbiąc Go słowami: Sprawiłeś, że usta dzieci i niemowląt (ssących) oddają Ci chwałę, na przekór Twym przeciwnikom (Ps 8, 3). Pobożność „ludowa”, lekceważona przez religijnych intelektualistów, tę prawdę podtrzymuje, na przykład wierząc, że niemowlę rozmawia w duchu z Aniołem Stróżem. We wschodnich kościołach udziela się noworodkom po chrzcie, jednorazowo Komunii św. (pod postacią kropli wina), również na Zachodzie tę praktykę stosowano wobec dzieci królów. Kilka zapisów mówi, iż niemowlęta te zaraz potem wypowiadały w nadzwyczajny sposób słowa modlitwy, jakby na potwierdzenie Pisma Świętego. Taki fakt zawiera np. żywot św. Mikołaja biskupa, o którym napisano też, że „już jako niemowlę, w środy i piątki nie chciał ssać piersi matki, żeby pościć”.

Pan Bóg powiedział prorokowi Jeremiaszowi: zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię, nim przyszedłeś na świat, poświęciłem cię (Jr 1, 5). Intelektualiści tworzący przypisy w Biblii Tysiąclecia skomentowali to: „chodzi o wybór na proroka”. Nie, o wybór na proroka chodzi w następnej części zdania: prorokiem dla narodów ustanowiłem cię. Pan uświęcił Jeremiasza jeszcze przed narodzeniem, bo mógł i chciał. Gdy Duch Święty napełnił Elżbietę przy spotkaniu z Maryją, rzekła: poruszyło się z radości dzieciątko w moim łonie (Łk 1, 44). Jan Chrzciciel również przed narodzeniem został napełniony łaską i zareagował na to (przyjął ją z radością). Poruszenie się św. Jana dowodzi też, że nawet dziecię przed narodzeniem nie jest wobec łaski bierne, lecz współpracuje z nią.

Współczesna psychologia prenatalna, a jeszcze bardziej doświadczenie modlitwy o uzdrowienie wewnętrzne, ukazują niezbicie aktywność duszy człowieka od poczęcia. Ludzie zachowują nie tylko wpływ doznań cielesnych, zwany pamięcią prenatalną. Nie ma wątpliwości co do tego, iż w pamięci duszy pozostaje moment poczęcia, przeżycia z okresu łonowego, narodzin, pierwszych lat życia. Jest pewne, że fakty z tego okresu mają znaczenie dla rozwoju psychicznego i duchowego człowieka i że posiada on już wówczas uczucia i łączność z rzeczywistością duchową, a nawet podejmuje jakieś wewnętrzne akty poznawcze i wolitywne. Na modlitwie niektórzy odkrywają, przypominają sobie także swoją relację z Bogiem w tamtym czasie, w tym również moment poczęcia i chrztu.

Pamięć jest jedną z trzech wyższych władz duszy według wcześniejszej teologii średniowiecznej (np. Piotra Lombarda). Św. Augustyn również wymieniał ją obok rozumu i woli, aczkolwiek rozumiał je integralnie. Od czasów św. Tomasza z Akwinu zwykle traktowało się ją jako część rozumu, stąd była słabiej zbadana, aż do współczesnych czasów. Zachowanie w pamięci duszy faktów z momentu poczęcia i pierwszych tygodni istnienia, a więc przed ukształtowaniem systemu nerwowego świadczy o pierwotności duszy względem mózgu. W tym świetle i teoria „śmieci mózgowej” jest nie do zaakceptowania.


W katolickich obrzędach chrztu dzieci, zarówno w klasycznym obrządku rzymskim, jak i bizantyjskim (greckim), rodzice proszą o chrzest, wyrzekają się złego i wyznają wiarę w imieniu dziecka. Jako jego prawni pełnomocnicy, „udzielają mu swych nóg, by przyjść do kościoła i ust by to wypowiedzieć” (jak pisał przecież i św. Augustyn), z powodu wspomnianej przeszkody ciała. Ksiądz pyta się dziecka: „czy wierzysz?”, „czy chcesz być ochrzczony?” Rodzice i chrzestni odpowiadają za dziecko: „wierzę”, „chcę”. W obrządku wschodnim ksiądz pyta je: „czy jednoczysz się z Chrystusem?”, rodzice odpowiadają za dziecko: „jednoczę się”.

Nota bene współczesna nauka dowodzi, że dzieci odczuwają, co się do nich mówi, nie tylko w niemowlęctwie, ale nawet w łonie mamy, dlatego należy do nich z dobrocią przemawiać i błogosławić. Zatem zadawanie tych pytań dziecku nie jest tylko czczym rytuałem, jak uznali intelektualiści - „reformatorzy” w latach sześćdziesiątych XX wieku. W nowym obrzędzie chrztu dzieci z 1969 roku, rodzice proszą o chrzest dla swojego dziecka, tylko oni wyrzekają się złego i wyznają również tylko swoją wiarę. Jest to wyrazem wspomnianej doktryny o całkowitej bierności dziecka. Chrzest jest więc mu formalnie całkowicie narzucony, nie zmienia to jednak istoty rzeczy, że dziecko w swej duchowej duszy łaskę samo przyjmuje.

Skoro niemowlę jest w stanie rozpoznać swoją ziemską mamę i mieć z nią relację od pierwszej chwili po urodzeniu, a nawet rozwijać więzi psychiczne jeszcze w jej łonie, to tym bardziej jest w stanie rozpoznać w duchu swego Stwórcę. Dziwne jest tylko pewne emocjonalne zacietrzewienie i zaciętość ludzi, którzy są, paradoksalnie, sami przekonani do intelektualistycznego punktu widzenia, aby tym dzieciom uparcie odmawiać jakiejkolwiek szansy na ujrzenie Pana Boga, który wciąż woła: Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im; do takich bowiem należy Królestwo Boże.

16 komentarzy:

  1. W końcu czytam coś napisanego po ludzku na ten temat, nie z punktu widzenia teologii jak twardy beton. Szczególnie jak pomyśli się o masach mordowanych dzieci niemożliwe do uwierzenia jest to, że tym niewinnym Bóg mógłby odebrać możliwość zawienia i oglądania Go twarzą w twarz a ich oprawcy tylko dlatego, że się urodzili i mają świadomość, byli w tym przypadku uprzywilejowani.
    Zadawaławałam kiedyś komuś to pytanie ale odpowiedź była dośc bolesna i "zgrzytała" mi w duchu długo. To zaś co teraz przeczytałam budzi wewnętrzną zgodę, pokój.
    MOdlę się do Boga za te dzieciaki, którym przed śmiercią nikt nie udziela chrztu i mam właśnie taką nadzieję, że te miliony ludzkich istnień oglądają Boga twarzą w twarz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę bardzo dziękuję za te słowa, zwłaszcza: "napisane po ludzku, a nie z punktu widzenia teologii" (studiowałem też teologię i mam podobne odczucia. Uważam, że każda teza teologiczna winna być wpierw weryfikowana tym, jaki obraz Boga ukazuje. W przypadku doktryny o niemożności zbawienia takich dzieci, jest on po prostu absurdalny, a więc niekatolicki. Też mi to długo zgrzytało, aż "ułożyło mi się" w głowie i sercu to, co napisałem.

      Usuń
    2. Widzi Pan, jestem zdeterminowana szukac prawdy. Bardzo nie podoba mi się dzisiejsze przerysowanie np, miłosierdzia i to, co prezentuje sobą np Amoris Laetitia. Ale jest też tak, że cos w człowieku buntuje się na pewne tezy. Może to byc odczucie fałszu jakiegoś stwierdzenia o motywuje do poszukiwań albo wynikające z jakiś własnych zranień mój własny problem. Ale Pana tekst ukazuje że każdy człowiek jest zdolny przyjąć łaskę Bożą. czyli ten niedawno poczęty również. To jest olśniewające stwierdzenie i logiczne w kontekście "śmierci mózgowej", eutanazji, ale też in vitro gdzie się zabija poczęte dzieci. Inna rzecz że priorytetem jest szukanie prawdy. Bóg jest miłością, ale miłość to też porządek i sprawiedliwość. Porządek nie jest zniesiony przez miłosierdzie aż do zaprzeczenia właściwościom Stwórcy. Więc nie wszystko, co dzisiejsza teologia również łagodzi a łagodzi zbyt wiele jest prawdą. Jednak ten temat szczególnie nie daje spokoju. CHrzest jest konieczny do zbawienia, ale pytanie czy modlitwy wiernych, które jakby zastępują wolę rodziców może wyjednać tym dzieciom łaskę potrzebną do oglądania Boga w Niebie? Trafiłam na sformułowanie "chrzest krwi" - ponieważ nie jestem teologiem a przeczucia moga mylić, zastanawia mnie czy Kościół nie może dopełnić niejako braku modlitwą wiernych i czy przez to nie możemy pomóc tym dzieciom dostąpić łaski Nieba?
      Szczerze mówiąc nie zadowoli mnie również półprawda. Chciałabym wiedzieć na pewno, ale prawdę. Nawet jeśli jest twarda i radykalna. Myślę, że kaźń jakiej poddawane są dzieci abortowane wraz z modlitwami za nie Kościoła Walczącego mogą coś tu zdziałać. Ale to tylko spekulacje mojego umysłu. Na przykłądach przez Pana przytoczonych jak widać myśl Kościoła, objawnianie prawdy w Kościele też postępowało z czasem. Myślę, że Tomasz z Akwinu niczego nie wymyśłał, tylko był mistykiem, który pewne rzeczy albo wiedział przekazane Tradycją albo były mu objawione. Więc mógł się gdzieniegdzie mylić, tak jak polemizowałam z jego myślą o statusie kobiety w stworzeniu, ale odnośnie limba myślę, że miał rację. WIerzę, że jest możliwość by dzieci obmyte krwią mogły dostąpić Nieba ale oczywiście wycofam się ze wszystkiego co nauka KOścioła powie jeśli się mylę.

      Usuń
    3. Bo zasadniczo rzetelna teologia szukająca prawdy jest najważniejszą nauką na świecie

      Usuń
    4. Tak, też bardzo chcę temat rozwijać. Postaram się niedługo odpowiedzieć i na Pani pytania. To modernistyczne przerysowanie, a raczej rozmycie miłosierdzia, idzie w kierunku rozmycia jedyności i konieczności zbawienia przez przyjęcie Chrystusa ze wszystkimi tego konsekwencjami. I to jest największy problem, ale trzeba go właśnie rozwiązywać rzetelną teologią, a nie tylko hasłami.

      Usuń
  2. Czytałam dokumenty Soboru Trydenckiego m.inn. i tam znalazłam określenie "chrztu krwi". Wynikałoby, że chrzest jest potrzebny by wejść do Nieba. Zaciekawia mnie bardzo ten temat z uwagi na porażającą plagę morderstw zwanych aborcją. Jednak tam też przeczytałam, że dziecko bez chrztu do piekła nie pójdzie ale również wstępu do Nieba nie będzie miało ze względu na to pierwotne skażenie grzechem pierworodnym, który chrzest zmywa usynawiając człowieka. Więc chrzest jest konieczny tylko jaki? Przyznam, że temat ten nie jest łatwy. Ciągle - może z niewiedzy - pojawiają się w mojej głowie kolejne argumenty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nasi adwersarze twierdzą twardo, że w przypadku małych dzieci nie ma mowy o "chrzcie krwi" z ich ulubionego powodu - "nieużywanie rozumu". A co ze świętymi Młodziankami z Betlejem czczonymi w Kościele? Akwinata wybrnął z tego pomysłem, że Bóg w nadzwyczajny sposób przyśpieszył u nich rozwój umysłowy, aby mogły przyjąć chrzest krwi. Jeśli tak, to może On to przecież uczynić wobec każdego dziecka.

      Usuń
    2. Że jest inaczej uzasadnił Pan więcej niż przekonująco, to nie miałby sensu również chrzest niemowląt. Jest to chwyt liberałów w Kościele by jak najwięcej ludzi pozbawić synostwa Bożego.

      Usuń
    3. ... z punktu widzenia teologii twardej jak beton dokładnie. A to często oznacza, że traktującej jakieś sprawy cząstkowo, wyrwane z kontekstu całej historii i Tradycji Kościoła Świętego. Np. niektórzy święci bardzo pogardliwie mówili o kobietach co wspomniałam, i można z zamiłowaniem używać tego argumentu by uzasadniać wyższą godnośc jednego nad drugim, tymczasem w kontekście całej Tradycji trzeba byłoby zweryfikować takie tezy. Tutaj próbka moich przemyśleń w związku z takim traktowaniem teologii moim zdaniem wybiórczym. jako kobieta miałam w tej dyskusji własny interes :) https://plus.google.com/117029181529074537969

      Usuń
    4. Tak jest, wyrwane z kontekstu słowa tego, czy innego świętego, to jeszcze nie tradycja przez duże T. Jest parę spraw, które trzeba by podjąć całościowo: nierówność płci, kobiecość Boga..., ale po katolicku

      Usuń
    5. Zainteresowała mnie Pana myśl wyrażona na Glorii, że: "Zresztą nauczanie św. Augustyna, autora krytykowanej przez mnie doktryny, jest korzeniem reformacji protestanckiej. Zarówno Kalwin, jak Luter walczyli o przywrócenie "czystego" Augustyna". Oznaczałoby to, że właśnie przesunięcie jakiegoś subtelnego akcentu nie w tą strone co trzeba może pomieszać w całym nauczaniu. Bardzo bym chciała wiedzieć więcej na ten temat, jeśli znalazłby Pan czas na napisanie paru słów na ten temat.

      Usuń
  3. Tak, tak się stało w V wieku, odtąd aż do dziś trwa w zachodnim chrześcijaństwie zmaganie z augustynizmem (a ostrzegał przed tym wówczas św. Wincenty z Lerynu, obrońca tradycji, lecz go nie posłuchano). Prócz świetnych spraw, zawdzięczamy Augustynowi: samo pojęcie „grzech pierworodny”; na tle którego miał obsesję i jego doktrynę rygorystyczną oraz absolutyzującą chrzest, „wysyłanie”; dzieci nieochrzczonych do piekła, doktrynę „tylko łaska”; i predestynację, odrzucenie ortodoksyjnego nauczania św. Jana Kasjana o współpracy z łaską, rozejście się ze Wschodem, który nie uznał jego przemożnego autorytetu, pogardę dla ciała, poniżenie małżeństwa, Wycklifa, Husa, Lutra (augustianina), Kalwina (nazywanego dumnie przez kalwinistów „Augustinus”), Knoxa, Bezę, Bajusa, Janseniusza (autora dzieła „Augustinus”) i jansenistów oraz pomniejszych bojowników o przywrócenie w Kościele „czystego Augustyna”, czyli najbardziej skrajnej interpretacji jego twierdzeń.

    OdpowiedzUsuń
  4. Anonimowy9/9/20 12:50

    Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Anonimowy8/10/20 12:10

    Bardzo ciekawie to zostało opisane.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Ciesze się, że Pan to odnalazł.

      Usuń