24 lipca 2017

Święta Kinga – patronka na obecny moment



Króluj nam Chryste!
- zawsze i wszędzie.


W ostatnich dziesięcioleciach wiele osób głosi, iż należy w Kościele katolickim dowartościować „świeckich”, wielu powołuje się na nauczanie Soboru Watykańskiego II o powszechnym powołaniu do świętości, Dekret o Apostolstwie Świeckich, adhortację św. Jana Pawła II Christifideles Laici, mówi o „domowym kościele”, doniosłej roli rodziny i zakorzenieniu jej życia w Ewangelii, o „powszechnym kapłaństwie”, o budowaniu życia społecznego na Chrystusie i Jego nauce. (Przy okazji: „wierni świeccy” to niebiblijne określenie, w Nowym Testamencie „świeccy”, czyli „ludzie ze świata” to niewierzący, a „duchowni” to ludzie duchowi, prawdziwie wierzący, a nie sami „prezbiterzy”).


Święta Kinga

Gdy jednak przychodzi do konkretów, to okazuje się, że w obecnej polskiej rzeczywistości „świeccy”, zwłaszcza kobiety, to mogą co najwyżej podlewać kwiatki w kościele. Owszem mają głos, pod warunkiem, że mówią dokładnie to, co chce hierarchia. Gdy tylko ośmielą się mieć jakieś inne postulaty, np. pełna Intronizacja Chrystusa Króla Polski, to stają się „sektą”, stawiają „poza kościołem”. Jeszcze gorzej jest na zachodzie Europy. Tam „świeccy” odgrywają sporą rolę, z braku księży, ale „głos świeckich” jest wysłuchiwany wtedy, gdy zmierza do zniszczenia tradycyjnego nauczania i praktyki. Gdy jacyś wierni chcą powrotu do form tradycyjnych, np. celebracji versus Deum, Komunii na klęcząco, wtedy już głosu nie mają, ale muszą być „posłuszni”. Zresztą w Polsce to również od dawna ma miejsce. Można by mnożyć przykłady, ale nie o tym chcę dziś pisać.

Z drugiej strony uderza nas potężna fala dążąca do wyeliminowania chrześcijaństwa, wiary katolickiej i zgodnych z nią zasad cywilizacji łacińskiej, zarówno z życia publicznego, jak rodzinnego i prywatnego. Ulegając temu, nawet tak wielu hierarchów wycofuje się z głoszenia społecznego panowania Jezusa Chrystusa, na rzecz akceptowania „demokracji”, „wolności religijnej” i „pluralizmu”, domagając się tylko „poszanowania godności człowieka” i co najwyżej respektowania „wartości chrześcijańskich”. Gdy w ostatnich dniach wzmaga się hybrydowa wojna mocy ciemności przeciwko Polsce, nie słychać od nich jednoznacznego potępienia prowokatorów i ich bezmyślnych rezonatorów.

Absolutnym novum w tej niszczącej fali jest od paru lat udział części najwyższych hierarchów w Europie, zwłaszcza z Niemiec, w ataku na katolickie małżeństwo, na jego nierozerwalność, na wartość wierności małżeńskiej, czystości, wstrzemięźliwości i świętości. „Małżeństwo niech będzie we czci pod każdym względem i łoże nieskalane, gdyż rozpustników i cudzołożników osądzi Bóg” - nakazuje Słowo Boże (Hbr 13, 4).

Inna sprawa, że tradycyjne nauczanie chrześcijańskie na temat pożycia małżeńskiego jest już praktycznie zapomniane, a jego miejsce zajmują zwodnicze poglądy własne grasantów, typu o. Ksawery Knotz w Polsce. Jest to skutek zaniku w kościele posoborowym nauczania o duszy ludzkiej (według „nowej teologii” dusza to wymysł filozofii greckiej o czym pisałem w tekstach o duszewności), o powiązaniu ciała z duchową rzeczywistością. Ostatnimi czasy w Polsce nawet oficjalnie w Kościele zwalcza się ważne prawdy o rozmaitych ranach duszy i chrześcijańskich sposobach uzdrowienia z nich.

Cielesność, materialność, doczesność, horyzontalność myślenia opanowuje różne środowiska kościelne i wyraża się w wielu aspektach (nawet „obrońcy Tradycji katolickiej” zdają się bardziej dbać o rzeczy zewnętrzne, typu koronki, stroje, obrusy, mantylki i perfekcyjność gestów ministrantów, niż o znajomość, a przede wszystkim wzrastanie w tradycyjnej katolickiej duchowości). Przy takich „obrońcach” Kościołowi katolickiemu grozi kapitulacja przed cielesnością i zmysłowością. Lekarstwem na pożądliwość i rozwiązłość ma być jej akceptacja.

Marcin Luter, którego ostatnio jakiś niemiecki hierarcha podał katolikom za wzór do naśladowania, tak radził zwalczać pokusy nieumiarkowania, gniewu i nieczystości:
„Szatańskie myśli zwalczać szatańskimi myślami. Trzeba częściej zaglądać do dzbana, śmiać się i bawić, na złość diabłu grzech jakiś popełnić, przedstawić sobie postać nadobnej dziewczyny, unieść się gwałtownym porywem gniewu”.

Dzisiaj duch, który przez niego przemawiał, mówi ustami niektórych katolickich hierarchów:
„plagę rozwodów powstrzymamy przez ich akceptację; węzeł małżeński obronimy przyspieszając procedurę jego unieważnienia”.

W tym kontekście doniosłe znaczenie mają kanonizacje osób „świeckich”, dokonane przez św. Jana Pawła II, także podczas pielgrzymek do Polski. Przedstawił nam bowiem, jako godne czci i naśladowania, m. in. królową Jadwigę i księżnę Kingę. Przeważnie beatyfikacje i kanonizacje dotyczą osób z czasów współczesnych, których życie związane jest z otaczającą nas, lub poprzednią, żywą jeszcze w pamięci rzeczywistością, której często były one ofiarami. Tymczasem w epoce totalnej demokracji, kultu pseudo-nowoczesności, konsumpcjonizmu, zmysłowości i cielesności, papież wyciągnął „z mroków średniowiecza” św. Kingę, którą dziś (24 lipca) w Kościele wspominamy.

Szok. „Weszliśmy do Europy”, a naszym wzorem nie ma być słynna piosenkarka, czy aktor? Ale święta Kinga? Jedyne co wielu współczesnych, także katolików, raczy u niej zrozumieć, to fakt, że „dbała o biednych i wykluczonych”. Ale te długie modlitwy, biczowanie, posty, chodzenie boso i inne umartwienia, to zupełnie „nie w duchu soboru”. A jeszcze to życie w małżeństwie z księciem Bolesławem Wstydliwym we wstrzemięźliwości. Bez sensu! Co na to redakcje czasopism „dla mężczyzn”, „dla kobiet” i „dla młodzieży”? A gdzie „radość miłości”? Nawet sztandarowy „obrońca katolicyzmu” Tomasz P. Terlikowski, pannie która pytała na forum Frondy o możliwość i plany życia w białym małżeństwie z przyszłym mężem, poradził aby udała się do seksuologa, skoro ma jakieś zahamowania (sic!!!).


Pierścień w soli św. Kingi

Albo po co księżna Kinga zakładała polskie kopalnie soli (do tego państwowe! - a fe, co za pisowski socjalizm!). Czy nie prościej było sprowadzać sól z sąsiednich Węgier? Albo z dalekich Chin? A na koniec jeszcze, zamiast zapewnić sobie godziwą i przyjemną emeryturę, ona oddała majątek i wstąpiła do klasztoru. Może i dobrze, tam jest jej miejsce. Ale żeby tacy mieli nami rządzić? Tacy, jak święci władcy: Ludwik, Stefan, Edward, Wacław, Jadwiga Śląska, Jadwiga Królowa, czy wreszcie Kinga oraz jej siostry Małgorzata i Jolenta, ciotka Elżbieta i stryjna Salomea? Tacy władcy, którzy wiernie wypełnili polecenie, jakie wygłaszał do przyszłej głowy państwa biskup podczas obrzędu koronacyjnego:

„Skoro dzisiaj, najlepszy monarcho, z rąk naszych, którzy (jakkolwiek niegodni) w tej mierze zastępujemy Chrystusa Zbawiciela naszego, masz przyjąć święte namaszczenie i oznaki królewskie, wypada, abyśmy cię wprzód o ciężarze, do któregoś przeznaczony, upomnieli. Królewską dziś przyjmujesz godność i trud rządzenia wiernym ludem tobie powierzonym bierzesz. Wspaniałe zaiste między śmiertelnymi miejsce, lecz pełne trosk, niebezpieczeństw i pracy. Lecz jeżeli wspomnisz, że wszelka władza jest od Pana Boga, przez którego i królowie królują i prawodawcy co jest sprawiedliwe orzekają, i że ty także za lud tobie powierzony samemu Bogu zdasz liczbę; naprzód zachowasz pobożność, Pana Boga twego całym umysłem i sercem czystym czcić będziesz; religię chrześcijańską, wiarę katolicką, którą od urodzenia wyznajesz, do końca nienaruszoną zachowasz i jej przeciw wszystkim przeciwnikom z całych sił bronić będziesz. Przełożonym kościelnym i innym kapłanom należny szacunek będziesz oddawał. Wolności kościoła nie zdepczesz. Sprawiedliwość, bez której żadne społeczeństwo długo istnieć nie może, względem wszystkich niewzruszenie będziesz wymierzał, dobrym oddając nagrody a złym kary. Wdowy, sieroty, ubogich i ułomnych od wszelkiego ucisku będziesz bronił. Dla wszystkich udających się do ciebie będziesz się okazywał łaskawym, względnym i przystępnym stosownie do królewskiej godności twojej. I tak będziesz postępował, aby się okazało, że nie dla swego, lecz dla całego narodu pożytku królujesz. Co niech ci raczy udzielić Ten który żyje i króluje, Bóg na wieki wieków. Amen“.

09 lipca 2017

1150 lat duchowej wojny o Trójmorze


Króluj nam Chryste!
- zawsze i wszędzie.

Poprzedni wpis widniał na pierwszej stronie tego bloga przez pół roku. Było to proste, ale kluczowe wezwanie do modlitwy za Ojczyznę i Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, zawierające podstawowy schemat wstawiennictwa w tej intencji w konkordacie z 1925 roku. Ta niezmiernie ważna sprawa pozostaje nadal aktualna, jako fundament działania każdego patrioty, który pragnie realnie wpływać na losy swego państwa. Św. Jan Paweł II ujął to najbardziej dosadnie i przekonująco:
"Ośrodki dziejów świata i historii zbawienia nie znajdują się w ruchliwych metropoliach polityki, gospodarki, pieniądza i ziemskiej potęgi. Prawdziwymi ośrodkami historii są ciche miejsca ludzkiej modlitwy.
Tutaj dochodzi do szczególnie bliskiego zetknięcia się świata ziemskiego i świata nadprzyrodzonego, do spotkania Kościoła pielgrzymującego na ziemi z wiecznym i zwycięskim Kościołem w niebie. Tutaj dzieją się rzeczy większe i ważniejsze dla życia i śmierci niż w wielkich stolicach, gdzie ludzie sądzą, że trzymają ręce na pulsie epoki i obracają kołem historii."
 Z tych słów, które chciałbym, aby każdy Czytelnik tego bloga wziął sobie za motto swej walki w szeregach Krucjaty Chrystusa Króla o Jego Panowanie w Polsce i na świecie, pragnę wyjść do zwięzłej refleksji nad wydarzeniami 5-8 lipca 2017 roku. Dodatkowym znakiem niech będzie fakt, że papież wypowiedział je w Niemczech. Obradowali właśnie w tym państwie ci, którzy sądzą, iż "obracają kołem historii" przy pomocy "pieniądza i ziemskiej potęgi". Bynajmniej nie mam zamiaru ich tu krytykować, przeklinać, czy wyśmiewać. Chodzi mi tylko o zwrócenie uwagi, że nie mamy wcale mniejszego wpływu na losy świata, niż oni. Wprost przeciwnie, możemy mieć większy, nie robiąc nawet jednego kroku, wystarczy uczynić znak Krzyża i zacząć się modlić.

Modlitwa nasza będzie po prostu spełnianiem nakazu samego Pana Jezusa, wyrażonego w wezwaniu do Modlitwy Pańskiej i jej rozwinięciem: Przyjdź Królestwo Twoje, bądź Wola Twoja, jako w niebie tak i na ziemi. Królestwo Boże, które już jest w niebie, mamy przenosić na ziemię. (Tym właśnie jest Intronizacja.) Czynimy to poprzez modlitwę, słowo i czyn (używając zwięzłego określenia św. Faustyny).

Warto tu przywołać znany i popularny w kaznodziejstwie biblijny przykład Mojżesza i Jozuego podczas bitwy z Amalekitami (zob. Wj 17, 8-16). Gdy Mojżesz miał ręce wzniesione w modlitwie, Izraelici pod wodzą Jozuego wygrywali, gdy je opuszczał, przegrywali, dlatego Aaron i Chur zaczęli podtrzymywać omdlałe ręce Mojżesza i walkę wygrał Izrael. Gdyby nie wstawiennictwo, żołnierze przegraliby bitwę pomimo wybitnego wodza. Czy to znaczy, że Jozue z żołnierzami byli niepotrzebni, wystarczyłby Mojżesz z pomocnikami i grom z jasnego nieba powaliłby wrogów? Nie, potrzebni byli wszyscy. I zalety wodza, i męstwo żołnierzy, i modlitwa wstawiennika, i wsparcie jego pomocników. Znaczenie tego w dzisiejszej rzeczywistości wymaga wyjaśnienia w osobnym tekście, tutaj chciałem tylko zasygnalizować absolutną niezbędność duchowej perspektywy w naszym patrzeniu na sprawy polityczne. I tak właśnie trzeba przyjrzeć się sprawie Trójmorza (dotąd  zwanego mniej precyzyjnie Międzymorzem).


święci Cyryl i Metody, twórcy idei Trójmorza


Dzieje Trójmorza, jako projektu zarazem politycznego i duchowego, sięgają połowy IX wieku. Wówczas to Bracia Sołuńscy (od miasta Sołuń  - słowiańskiej nazwy Salonik), czyli święci Cyryl i Metody (ogłoszeni przez św. Jana Pawła II współpatronami Europy, a których z całą pewnością możemy przyjąć jako Patronów Trójmorza), uznali, iż cała Słowiańszczyzna, rozciągająca się od Morza Czarnego i Adriatyku po Bałtyk, powinna stać się trzecim wielkim filarem Europy i chrześcijaństwa, pomiędzy łacińskim Zachodem a greckim Wschodem. W tym celu opracowali osobny alfabet - głagolicę (zastąpioną później przez cyrylicę) dla wspólnego języka słowiańskiego oraz przetłumaczyli nań Pismo Święte i księgi liturgiczne. Następnie, w 862 roku, udali się na północ (wcześniej prowadzili misje w Chazarii i Arabii - jaka szkoda, że nieudane!), by w ówczesnym centrum organizacyjnym Słowiańszczyzny, czyli Państwie Wielkomorawskim rozpocząć swoje posłannictwo.

I w tym momencie zaczęła się ta najdłuższa wojna średniowiecznej i nowoczesnej Europy. Idea i praca Cyryla i Metodego spotkała się z gwałtownymi sprzeciwami niemieckich księży tam działających. W 868 roku bracia udali się więc do Rzymu po wsparcie papieża Hadriana II, które uzyskali. Starszy z braci, schorowany Cyryl, wkrótce zmarł pozostawszy tam w klasztorze. Metody zaś, z błogosławieństwem papieża, kontynuował dzieło jako arcybiskup Sirmium (obecnie w Serbii). W 870 roku Metody został uwięziony przez niemieckich biskupów z poparciem króla Ludwika II Niemieckiego. Uwolniony dopiero po dwóch i pół roku, po wielokrotnych interwencjach Ojca Świętego, Jana VIII, udał się ponownie na Morawy.

Niemcy jednak nie odpuszczali i wszelkimi metodami: zbrojnymi, dyplomatycznymi i religijnymi usiłowali zniszczyć to dzieło. Mieli oni bowiem inny plan duchowo-geopolityczny: podbój i kolonizację Słowian (a po kilku wiekach Bałtów) pod pretekstem ich nawracania, aby stworzyć własną Mitteleuropę, jako zintegrowany, wysoce zorganizowany (żeby nie nadużywać współczesnego określenia "totalitarny") system polityczno-religijny, którego szczególnie charakterystycznymi ucieleśnieniami były kolejno: Państwo Krzyżackie, Królestwo Pruskie i III Rzesza.

Tutaj koniecznie trzeba zauważyć specyfikę Niemiec/Niemców jako kraju (w sensie szerokim) i narodu (takoż, zwykle zarazem rozdrobnionego i tworzącego całość) rozdwojonego wewnętrznie. Feliks Koneczny, najwybitniejszy historyk cywilizacji, nazwał to rozdwojeniem cywilizacyjnym, dowodząc szczegółowo, iż Niemcy są mieszanką cywilizacji łacińskiej i bizantyńskiej, i nie jest to tylko obecnie prosty podział na landy katolickie (rządzi CDU/CSU) i protestanckie (rządzi SPD), ale podział ten przebiega, jak pisał Koneczny, w duszach poszczególnych Niemców, którzy kierują się podwójną etyką (inną w życiu rodzinnym, inną w politycznym, symbolizowaną przez zbrodniarzy, który po pracy w obozach śmierci, w domu głaskali dzieci po główkach i słuchali płyt romantycznych kompozytorów). Bizantynizm zrodził, według niego, grzech główny Niemców, jakim jest statolatria (kult/ubóstwienie państwa), nieznana w żadnym innym narodzie europejskim, oczywiście oprócz Rosji, uważającej się za kontynuację Bizancjum.

W tekście niniejszym nie chcę jednak skupiać się na rozdwojeniu cywilizacyjnym Niemiec/Niemców, ale na ich pewnej duchowej specyfice. Otóż z nich właśnie wywodzi się pewien szczególny, negatywny wpływ duchowy na Europę i chrześcijaństwo. O ile bizantyjski wpływ cywilizacyjny zaczął się, według Konecznego, od małżeństwa cesarza Ottona II z księżniczką bizantyjską Teofano, to początek wpływu duchowego, który mam na myśli, upatruję już w koronacji Karola Wielkiego na cesarza w 800 roku i ustanowieniu "Świętego Cesarstwa Rzymskiego".

Osobiście nie sądzę, aby Wolą Bożą było przywracanie w zachodniej Europie jakiegokolwiek cesarstwa, a zwłaszcza "uniwersalnego imperium" (jak to określano), jako scentralizowanej władzy kontynentalnej, usiłującej podporządkować sobie także Kościół (co miało miejsce i w tym i w bizantyjskim cesarstwie). Fakt, że ukoronowania dokonał papież było, zdaniem niektórych historyków, jego próbą zaznaczenia zwierzchności władzy duchownej, bowiem Leon III tylko uprzedził Karola, wiedząc, iż chce on sam siebie ogłosić imperatorem. Zaczął się kilkuwiekowy spór o inwestyturę (mianowanie biskupów) i niejednokrotnie dosłownie zbrojna wojna cesarstwa z papiestwem. Biskupi niemieccy nieraz byli narzędziem politycznej ekspansji Germanii. Kontynuacją idei tego pseudo-Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego jest obecnie Unia Europejska pod przewodem Niemiec. Ich wrogiem zaś są tak teraz, jak i od początku, te narody Trójmorza, które nie chcą być ich kolonią.

Św. Hildegarda z Bingen, mistyczka i też Niemka, którą za życia i po śmierci zwalczał miejscowy biskup niemiecki, uhonorowana dopiero przez Benedykta XVI, w którymś z przyszłych cesarzy niemieckich upatrywała Antychrysta. "Cesarza" nie musimy tu rozumieć literalnie, a faktycznie to tam narodziła się idea, i jej kolejne realizacje, polityczno-religijnego tworu panującego na kontynentem, a w każdym razie jego środkową częścią, którego celem będzie zapewnienie tam dominacji niemieckiej pod płaszczykiem szerzenia niemieckiej wersji chrześcijaństwa podporządkowanego państwu. Dokładnie tym było, stworzone przez Niemców, jako wzorcowe, Państwo Krzyżackie. Tam, w Niemczech, narodził się w XVI wieku luteranizm, jako (niezależnie od kwestii doktrynalnych) niemiecki model chrześcijaństwa, czyli kościołów państwowych (gdzie księża i pastorzy są urzędnikami opłacanymi przez rząd), przyjęty oczywiście w ich praojczyźnie, germańskiej Skandynawii (Gotlandia to wszak, jak mówią Szwedzi, "macierz narodów" [germańskich]). W Niemczech też narodziła się w XVIII/XIX wieku "krytyczna biblistyka", zwana w Ameryce na przełomie XIX/XX wieku "niemiecką teologią", z której wyrósł "modernizm" niszczący Kościół katolicki w XX wieku.

Określa to symbolicznie tytuł jednej z książek o Soborze Watykańskim II i kryzysie "posoborowym": "Ren wpada do Tybru". To wpadanie "Renu" (owego negatywnego czynnika duchowego z Niemiec) do "Tybru" (rzymskiego katolicyzmu) nie zaczęło się bynajmniej w 1962 roku, ale jak wspomniałem wyżej, na przykład w 862-870 roku, gdy niemieccy biskupi postanowili zniszczyć misję świętych Cyryla i Metodego wśród Słowian. Ów "Ren" wpadał do "Tybru", gdy Krzyżacy usiłowali w Rzymie nastawiać, nieraz niestety skutecznie, papieży przeciwko Polsce. Temu "Renowi" przeciwstawił się na Soborze Konstanckim w 1414-18 roku Paweł Włodkowic, w swych słynnych conlusiones ukazując różnicę między prawdziwym katolicyzmem "polskim", wolnym, a jego krzyżackim, "niemieckim" modelem "siłowym". "Ren" również wypadał z "Tybru", gdy niektórzy biskupi niemieccy, po prostu z dnia na dzień, przechodzili w XVI wieku na "zreformowaną wiarę" pociągając za sobą księży i wiernych, którzy pewnej niedzieli dowiadywali się, że od dziś liturgia jest nieco "zreformowana", w języku narodowym itp. (nota bebe zmiany te były mniejsze niż około 1970 roku). Również obecnie "Ren" wpada do "Tybru" i wypada, gdy pewni niemieccy biskupi i kardynałowie usiłują zmienić moralną naukę Kościoła, wpływając na papieża, albo i bez niego.





Nie twierdzę przez to, że Niemcy to samo zło, absolutnie nie! Również cesarze niemieccy [i austriaccy] z pewnością nie byli z reguły wrogami Kościoła, wielu było prawdziwymi protektorami chrześcijaństwa, a także przyjaciółmi Polski. Niemcy wniosły znaczący wkład w rozwój naszej cywilizacji, wydały też wielu świętych, wśród nich i tych, których czcimy jako polskich, jak: św. Jadwiga Śląska, św. Bruno z Kwerfurtu, św. Otton z Bambergu, bł. Juta z Chełmży, bł. Dorota z Mątowów... Ta ostatnia, żona i matka w Gdańsku pod panowaniem krzyżackim, która później obrała życie w całkowitym zamknięciu jako rekluza w Kwidzynie, jest od kilkudziesięciu lat szczególnie czczona przez kard. Józefa Ratzingera-Benedykta XVI i podejrzewam, że jej przykład, obok papieża-mnicha Celestyna V, był inspiracją dla niego przy abdykacji i wyborze życia jakby w rekluzie. Przypuszczam również, że psychologicznym powodem (obok przyczyn innego typu) jego ustąpienia była przede wszystkim właśnie opozycja ze strony biskupów niemieckich. Kardynał Józef Ratzinger, a potem Benedykt XVI, był (i jest, już jako tylko wstawiennik) reprezentantem tej dobrej strony duchowej Niemiec. Był (a może i nadal jest, właśnie jako wstawiennik - jeden ze współczesnych Mojżeszów) tym, który powstrzymuje.

Ustąpienie dobrego (moim zdaniem: wielkiego) niemieckiego papieża i ofensywa ideologiczna niemieckich hierarchów reprezentujących ducha "Renu", czyli jednego z przejawów wpływu Lewiatana ("ducha  wodnego", którego specyfiką jest mącenie w chrześcijaństwie) to znak, iż w Niemczech znowu zdobywa przewagę ten negatywny czynnik duchowy. Dlatego Polska (jak i inne państwa Trójmorza) nie może w żadnym razie ustąpić przed jakimikolwiek naciskami ze strony Niemiec, choćby były pozornie dobre (przyjęcie nieszczęśliwych uchodźców, "praworządność", "wolność prasy" [niemieckiej], "wolność handlu" [niemieckiego] itp.), bowiem pochodzą z nieprawego ducha. Tu naprawdę nie chodzi o te kilka tysięcy uchodźców, bo niedawno Polska przyjęła około sto tysięcy islamskich uchodźców z Czeczenii bez żadnego problemu. Tu chodzi o duchową wojnę o chrześcijańską Europę. Dlatego nie możemy ustąpić Niemcom, od których właśnie wypływa jej destrukcja, nawet na milimetr, tak jak tysiąc lat temu nie ustąpiliśmy im pod Cedynią, Głogowem i Budziszynem.

Naciski idą i będą szły na Trójmorze, tak jak i wtedy, dwutorowo, ze strony niemieckiego kościoła i państwa. Ten germański "sojusz ołtarza z tronem" przejawia, przynajmniej czasami, jak obecnie, istniejące w rzeczywistości duchowej współdziałanie dwóch bestii biblijnych: Lewiatana i Behemota, które prowadzą ludzi ku sobie i antychrystowi. Lewiatan będzie używać manipulacji uczuciowo-religijnych: "nie można być równocześnie katolikiem i być wrogim wobec uchodźców", jak powiedział niedawno jeden z biskupów niemieckich. Behemot (imperium świeckie) będzie straszyć sankcjami i innymi karami. Cel jest jeden: otwarcie całej Europy na destrukcję wiary i cywilizacji.

Negatywna strona Niemiec nie jest i od początku nie była jedynym wrogiem Trójmorza. Drugi wróg przychodził ze wschodu. Niektórzy błędnie utożsamiają misję świętych Cyryla i Metodego i ich obrządek słowiański ze "wschodnim chrześcijaństwem" (w sensie: bizantyjskim). W rzeczywistości Bizancjum np. toczyło wojny z niepodległą Bułgarią, a przede wszystkim również wywierało naciski, aby zatrzeć odrębność słowiańskiego chrześcijaństwa i wchłonąć je przez obrządek bizantyjski, co też w części Trójmorza się stało. Szerzej napiszę o tym w kolejnym tekście, w którym omówię rolę Polski w tworzeniu trzeciego centrum chrześcijańskiego w Europie, począwszy od około 866 (a nie: 966) roku.

Trójmorze jest od 1150 lat blokowane w spełnieniu jego misji duchowej i cywilizacyjnej przez dwie potęgi inspirowane przez tego samego ducha. Jest nim jeden z duchów imperium, określony w Księdze Daniela jako "książę Helleński" (lub w innych tłum. Jawanu, co znaczy to samo, gdyż jest dawną żydowską nazwą Grecji), z którym walczą Archaniołowie Michał i Gabriel (zob. Dn 10). Książę Helleński, czyli demoniczna zwierzchność wspierająca budowę imperium "greckiego" (trzeciej bestii o wyglądzie pantery według Daniela), manifestował się w Imperium Hellenistycznym, potem w Bizancjum, w Cesarstwie Niemieckim (zarażonym u zarania duchem bizantyńskim), wreszcie w Imperium (Carstwie) Rosyjskim, jako kontynuacji Cesarstwa Bizantyjskiego, po jego upadku. Chociaż państwa te były chrześcijańskie, to jednak ich wspólną cechą było podporządkowywanie sobie lokalnych kościołów (prawosławnych, katolickich, protestanckich) i wprzęganie ich w służbę imperium. Kolejną formą istnienia tego imperium był Związek Sowiecki, a obecnie jest nim post-sowiecka Rosja. W duchowej symbolice demon wspierający imperium wyraża się przez czarnego orła.

"Między Niemcami a Rosją nie ma miejsca na Polskę słabą", jak słusznie się mawiało w dwudziestoleciu międzywojennym. "Pakt trzech czarnych orłów" dokonał rozbiorów państwa Orła Białego. Ale trzeba dodać też więcej: między Niemcami, uzurpującymi sobie prawo do budowania kontynentalnego "uniwersalnego imperium", lub przynajmniej "Mitteleuropy", a Rosją uzurpującą sobie bycie "Trzecim Rzymem" nie ma w ogóle miejsca na Polskę samotną, choćby silną. Stąd wzięło się wówczas ponowienie idei Międzymorza. Dlatego państwo nasze, od samego początku, aż do dziś, wielokrotnie brało udział w próbach utworzenia Trójmorza - cywilizacyjnej i duchowej opoki chrześcijaństwa europejskiego, ze swoją specyfiką lokalną, wolnego od wpływów imperium.

W tym miejscu należałoby dokonać szerokiego omówienia kilku ważnych etapów w ponad tysiącletnich dziejach walki o Trójmorze, ale by nie powiększać zbytnio tego tekstu, uczynię to w następnym. Chciałbym uczulić w podsumowaniu na dwie sprawy: Obecnie wzmogą się jeszcze ataki na tę ideę. Będzie ona dalej zwalczana, krytykowana, deprecjonowana i ośmieszana. Spotykając się ze sprzeciwem wobec idei Trójmorza, możemy być pewni jednego na 100% (słownie: sto procent): że mamy do czynienia z niemiecką (względnie rosyjską) agenturą, bądź jej bezmyślną papugą. Ale musimy też mieć świadomość drugiej sprawy: że mamy do czynienia z potężnymi zwierzchnościami demonicznymi (zob. Ga 6, 12), z którymi koniecznie trzeba walczyć, ale bardzo roztropnie. Nie każdy czuje się na siłach by być jak Mojżesz, walczący na pierwszej linii, ale każdy może być jak Aaron i Chur, wspierający wstawienników z pierwszej linii, np. modlić się za Benedykta XVI. Z pewnością zaś wszyscy możemy się czuć wezwani do modlitwy za Ojczyznę i Prezydenta RP.