Króluj nam Chryste!
Kontynuując temat z dwu poprzednich tekstów: Maryja z Biblią i Bruno Cornacchiola oraz Czy Biblia jest dla dowolnej interpretacji?, czas szerzej przyjrzeć się panującej od stu lat w Kościele katolickim biblistyce, zwanej "metodą krytyki form literackich".
Akademicka
egzegeza biblijna w Kościele katolickim, dominująca
obecnie w nauczaniu seminaryjnym, od początku
XX wieku zaczęła
czerpać
wyraźnie z biblistyki luterańskiej XVIII i XIX stulecia, posługując
się nawet jej niemieckojęzycznymi pojęciami, np.
formgeschichtliche
Methode (metoda
historii form). Jej podstawą był pogląd, iż nie wierzący
teologowie,
lecz tylko „oświeceni” uczeni, przede wszystkim z zakresu
literaturoznawstwa i
językoznawstwa,
ale też etnografii, archeologii,
socjologii,
psychologii itp., są w stanie zbadać tekst biblijny i stwierdzić,
„co tak naprawdę” autor danej księgi „miał na myśli” i
skąd to wziął. A nawet nie autor, lecz np.
w
przypadku Nowego Testamentu, kilku autorów z wczesnego Kościoła,
którzy dokonali kompilacji i podszywali się pod jednego z
Apostołów.
Było
to, i nadal jest, wbrew orzeczeniom Papieskiej Komisji Biblijnej
powołanej na początku XX wieku przez papieża Leona XIII, która
potwierdziła, iż autorami ksiąg Nowego Testamentu byli sami
Apostołowie i Ewangeliści, przytaczający autentyczne słowa
Chrystusa.
W omawianej tutaj całościowej metodzie biblistycznej, zwanej w skrócie „krytyczną” (od gr. krinein – rozróżniać, doświadczać), wbrew temu niemal wszystko w Ewangeliach i Listach, a tym bardziej w Starym Testamencie, może być „słowem ludzkim”, czyli „wytworem epoki”, „wpływem miejscowej kultury”, czy „stylem literackim” i „nie można tego brać dosłownie”.
Św. Mateusz Apostoł zapisuje słowa Ewangelii |
W omawianej tutaj całościowej metodzie biblistycznej, zwanej w skrócie „krytyczną” (od gr. krinein – rozróżniać, doświadczać), wbrew temu niemal wszystko w Ewangeliach i Listach, a tym bardziej w Starym Testamencie, może być „słowem ludzkim”, czyli „wytworem epoki”, „wpływem miejscowej kultury”, czy „stylem literackim” i „nie można tego brać dosłownie”.
Znamienne
jest, że taki sposób podejścia do Pisma Świętego zrodził się
właśnie u protestantów i to w kraju, gdzie ich założyciel Marcin
Luter głosił hasło „tylko Biblia”. Korzenie duchowe tego tkwią
jednak właśnie w jego osobie, w jego arbitralnym i krytykanckim
podejściu do ksiąg biblijnych i stawianiu się jako nieomylny
autorytet ponad nimi, w osądzaniu przez niego, co jest w księgach
biblijnych wartościowe, a co błędne, które są „główne”, a
które „drugorzędne”, które zaś w ogóle usunąć. To właśnie
ten „doktor ponad wszystkie doktory Rzymu”, jak określił sam
siebie, jako pierwszy zaczął według własnego uznania „rozróżniać”
co w tekstach Pisma jest „słomą”, „nie jest apostolskie,
choćby to uczył św. Piotr, lub Paweł”, czyli jest „słowem
ludzkim” według obecnej terminologii tej metody, a co właściwą
„nauką o Chrystusie”.
Od
czasów tzw. oświecenia do początku XX wieku, czołowi
post-luterańscy „teologowie”, zwani „liberalnymi” (kolejno:
Reimarus, Gottlob Paulus, Strauss, Baur, Wrede i Schweitzer)
usiłowali „odróżnić Jezusa historycznego od Chrystusa wiary”,
w swoim przeinaczaniu i naturalistycznym, „racjonalistycznym”
wyjaśnianiu wszystkiego, zwłaszcza negowaniu cudów, posuwając się
aż do zaprzeczania Boskości Chrystusa, Zmartwychwstaniu i innym
dogmatom wiary. Wyrywając Biblię spod pieczy autorytetu Kościoła,
nowożytni protestanci oddali ją na pastwę właściwie
niewierzących badaczy.
Ten
pozorny paradoks protestanckiej biblistyki rozważał kard.
Józef Ratzinger:
Katolicyzm
od
początku nie
akceptował owego „krytycznego” podejścia, potępiając je,
zwłaszcza w dekrecie Lamentabili
i
encyklice św. Piusa X Pascendi
dominici gregis z
1907 roku „Przeciw błędom modernistów”, jak wówczas nazywano
wewnątrzkościelnych rzeczników tej metody. Dobitnym głosem
Kościoła wówczas była „Przysięga antymodernistyczna” z 1910
roku, w której stwierdzano:
„To
nie jest łatwe do wyjaśnienia. Należy może powiedzieć, że
protestantyzm zrodził się w początkach nowożytnej epoki i dlatego
jest dużo silniej niż katolicyzm związany z tymi wiodącymi
ideami, które dały początek współczesnemu światu. Jego obecna
forma ukształtowała się w znacznym stopniu pod wpływem prądów
filozoficznych XIX wieku. Ta otwartość na wpływy to zarazem jego
szansa i słabość. Jednakże ona mogła zrodzić opinię (właśnie
u katolickich teologów, którzy nie wiedzą już, co począć z
tradycyjną teologią), że <protestantyzm> stwarza możliwości
porozumienia między wiarą a współczesnym światem.
Dziś
tak samo jak kiedyś rolę pierwszoplanową odgrywa zasada sola
scriptura.
Przeciętny współczesny chrześcijanin wyciąga z tej zasady
wniosek, że wiara rodzi się z opinii indywidualnej, z pracy
intelektualnej i z pośrednictwa specjalistów. Taka wizja wydaje się
mu bardziej <współczesna> i <sensowna> w odróżnieniu
od stanowiska katolickiego” ("Raport
o stanie wiary").
„Potępiam
również ten sposób rozumienia i wykładu Pisma św., który
pomijając Tradycję Kościoła, analogię wiary i normy podane przez
Stolicę Apostolską, przyjmuje wymysły racjonalistów w sposób
zarówno niedozwolony, jak i lekkomyślny, a krytykę tekstu uznaje
za jedyną i najwyższą regułę”.
Kościół
katolicki uznaje bezbłędność Biblii. Papież Leon XIII pisał w encyklice Providentissimus
Deus z
1893 roku:
„Wszystkie
bowiem księgi, które Kościół przyjmuje za święte i kanoniczne
w całości i ze wszystkimi ich częściami, zostały napisane z
natchnienia Ducha Świętego. Zupełnie jest niemożliwe, żeby
jakikolwiek błąd mógł wślizgnąć się do natchnienia Bożego.
To natchnienie nie tylko wyklucza wszelki błąd, lecz wyklucza go i
usuwa w sposób tak bezwzględny, jak bezwzględnie konieczne jest,
że Bóg, najwyższa Prawda, nie może być sprawcą żadnego
absolutnie błędu”.
Słowa
te przypomniał i rozwinął Benedykt XV w encyklice Spiritus
Paraclitus z
1920 roku, w której zachęcał też
katolików
do codziennego
osobistego
czytania Pisma Świętego, dodając smutne spostrzeżenie:
„Należy
jednak żałować, Czcigodni Bracia, że nie zabrakło wśród ludzi,
nie tylko spoza Kościoła, lecz także wśród synów Kościoła
katolickiego, owszem – co nas najbardziej boli – wśród samych
duchownych i profesorów świętych nauk, którzy zadufani we własnym
sądzie, otwarcie odrzucili w tym względzie Magisterium Kościoła
lub skrycie je zwalczali”.
„Nie
brak też i innych, uwłaczających Pismu św. Mamy na myśli tych,
którzy nadużywają słusznych skądinąd zasad – o ile się ich
używa w pewnym tylko zakresie – a robią to w taki sposób, że
osłabiają podstawowe założenia prawdy Ksiąg świętych […], że
usilnie starają się znaleźć pewne rodzaje literackie w Piśmie
św., z którymi nie można pogodzić nietkniętej i doskonałej
prawdy Słowa Bożego, albo znów w taki sposób sądzą o
pochodzeniu Biblii, iż cała powaga tych ksiąg upada lub zupełnie
ginie”.
Ponieważ
podejście krytyczne, jako całościowa metoda (badania językoznawcze
tekstu i historyczne kontekstu są pomocne), przeczy Biblii, która
nakazuje by przyjmować
słowo Boże nie jak słowo ludzkie, ale jak jest naprawdę jako
słowo Boga
(por. 1 Tes 2, 13), zwolennicy tej metody ułożyli określenie
„słowo Boże w słowie ludzkim”. A co istotne, tylko oni, we
własnym mniemaniu, byli wstanie wyłowić z tego słowa ludzkiego,
„co tak naprawdę” powiedział Chrystus, o ile w ogóle
powiedział, a nie jest to tylko forma zastosowana przez „anonimowych
redaktorów”. Ci właśnie intelektualiści „wyjaśniali”
dopiero „ciemnemu ludowi” Biblię, a nawet w latach 50. i 60.
zostali
„doradcami” biskupów, o czym ze
smutkiem pisał
kard.
Józef
Ratzinger
w swych wspomnieniach „Moje życie”.
Ukazał
tam również, widząc ten proces na własne oczy, jak luterańska
"liberalna" biblistyka przeniknęła do katolickiej, poprzez kontakty
pracowników na wydziałach teologicznych uniwersytetów niemieckich.
Stamtąd zaś rozeszło się to po całej Europie. Francuski biblista
katolicki Jean Levie, w obszernym opracowaniu tematu rewolucyjnych
przemian w protestanckiej i katolickiej biblistyce od 1870 do 1958
roku "Ludzkie dzieje Słowa Bożego", tak opisuje sposób nauczania w seminariach duchownych pod
koniec tego okresu:
„Całe
godziny trawią nie na docieraniu do treści słowa Bożego, lecz na
odpieraniu zarzutów Wellhausena, Stadego, Duhma, Gunkela i innych.
Weźmy na przykład skrypt poświęcony księdze Rodzaju. Wszystko ma
tam charakter polemiczny, żadnej pozytywnej twórczości, żadnej
pozytywnej próby rozwiązania problemów. Przy końcu roku
akademickiego młodzi księża będą wiedzieli o pierwszej z naszych
ksiąg natchnionych, że pewien Niemiec z XIX wieku, Wellhausen, źle
ją rozumiał i błędnie interpretował. [...] Czy na tym polega
dobroczynny wynik zgłębiania Pisma Świętego?”.
Kolejne
szeregi młodych chłopców, idących ze szczerym sercem do
seminariów, aby pogłębić swą wiarę i głosić ją innym,
dowiadywały się
podczas studiów, że większość tego, co zawiera Biblia, to
właściwie nieprawda, ludzkie wymysły i zapożyczenia z różnych
kultur i mitologii, albo „formy literackie”. I
to jest pewnie
największa szkoda jaką post-luterański protestantyzm wyrządził
wierze chrześcijańskiej.
Już przed wojną św. Maksymilian Kolbe tak wspominał swoje seminarium:
Już przed wojną św. Maksymilian Kolbe tak wspominał swoje seminarium:
„Pamiętam,
że rozmawiałem ze współklerykami i o lichym stanie naszego
Zakonu, i o jego przyszłości. I wtedy utrwaliło mi się w myśli
zdanie: albo postawić na nogi, albo rozwalić. Bo żal młodzieży,
która w najlepszej nieraz intencji do nas przychodzi i ileż razy
zatraci ideał świętości właśnie w klasztorze”.
Jeszcze
w latach dziewięćdziesiątych
alumni seminariów duchownych i świeccy studenci teologii w Polsce
musieli obowiązkowo wiedzieć, czego nauczał czołowy liberalny
teolog protestancki XX wieku Rudolf Bultmann, postulujący
„odmitologizowanie Nowego Testamentu”, ale przez całe studia nie
usłyszeli ani słowa np. o
kimś takim, jak Billy Graham. Takie
było i moje doświadczenie, jako studenta teologii. Wykładano
nam czasem liberalną protestancką egzegezę jako coś oczywistego.
Na wykładach, w podręcznikach akademickich i innych publikacjach
biblistów często nie informuje się nawet, że autorzy nauczanych
poglądów nie byli katolikami, lecz protestantami.
Przy okazji warto wspomnieć, iż Billy Graham to najsłynniejszy amerykański kaznodzieja drugiej połowy XX
stulecia, człowiek „prostej wiary”, zwany „protestanckim
papieżem”, głoszący łącznie do 210 milionów ludzi w 185
krajach, także w Polsce w 1978 roku w kościołach katolickich (po
raz pierwszy w jego służbie) na zaproszenie Episkopatu. Jest
pierwszym protestantem przyjętym przez przeora Jasnej Góry. Podczas
powitania na lotnisku powiedział: „Jestem przekonany, że moje
przybycie do PRL jest oznaką pojawienia się nowego ducha w tym
świecie”. O godzinie gdy odlatywał z Polski, papieżem został
wybrany św. Jan Paweł II.
Papież
ten, wkrótce po rozpoczęciu pontyfikatu, wydał nakaz, zignorowany
przez księży, tak jak i inne jego polecenia:
„Krótko
mówiąc, pierwszorzędną sprawą dla seminarzystów dzisiaj jest
nauczanie Słowa Bożego w całej jego czystości i integralności, z
wszystkimi jego wymogami i w całej jego mocy. Słowo Boże – i
wyłącznie słowo Boga – jest podstawą dla całej posługi, dla
całej działalności duszpasterskiej, dla całej pracy kapłańskiej”
(Przemówienie do rektorów wyższych seminariów Anglii, Szkocji i
Malty z 3 marca 1979 roku).
Jednym
z głównych powodów zaniku ewangelizacji w Kościele katolickim, a
nawet kryzysu wiary, jest to,
iż zaraził się on w połowie XX wieku, owym „krytycznym”
podejściem do Biblii, od luteranizmu umierającego na tę właśnie
chorobę. Obecnie w reformacyjnych, tzw.
„tradycyjnych” denominacjach protestanckich, przede wszystkim u
luteran, faktycznie panuje
wszechwładnie metoda krytyczna, urągająca
jakkolwiek rozumianej prawdziwości Biblii. Również bibliści z
kręgu „krytyki tekstu” na
uczelniach katolickich otwarcie głoszą, że Pismo Święte zawiera
błędy, nie jest nieomylne, chyba że jako „całość”,
rozumiane oczywiście tak, jak oni chcą je rozumieć. Zatruwają oni
studentów swymi „odgrzewanymi nowinkami
holenderskimi” i tym podobnymi
teoriami, do tego
stopnia, że zarówno na uczelniach
katolickich, jak i protestanckich, tak
dwadzieścia lat temu, jak
obecnie,
popularne jest powiedzenie, że „to cud
studiować teologię i nie stracić wiary”.
Ralph
Martin, jeden
ze światowych liderów Odnowy charyzmatycznej,
pisał przed
dwudziestu laty, w swej książce „Kościół katolicki przy końcu wieku. Co mówi Duch do
Kościoła”, o sytuacji w USA:
„Nadal
także częste są przypadki, gdy u
katolickich studentów pobierających naukę na katolickich
uczelniach w czasie wykładów dochodzi do poderwania ich wiary i
moralności. […] Niedawny absolwent uniwersytetu w następujący
sposób podsumował swoje doświadczenie: <Naprawdę wszyscy moi
profesorowie poddali atakowi jakikolwiek kruchy sens obiektywnej
prawdy i bezwzględnej moralności jaki zdobyłem w wyniku 12 lat
wykształcenia religijnego. Twierdzili, że nikt nie może niczego
niezbicie stwierdzić, nawet jeżeli twierdzenie takie zostałoby
wypowiedziane przez Magisterium Kościoła kierowane przez Ducha
Świętego. Nakazywano
nam, abyśmy zamienili
skarb 2000-letniej tradycji moralnego nauczania Kościoła na
20-letni zbiór sprzecznych opinii mężczyzn i kobiet, którzy
mówiąc ogólnie utracili wiarę w Chrystusa i Jego Kościół>”.
Wiele
innych przejawów,
a wręcz cały system niszczenia wśród katolików przekonania
o dosłownej
prawdziwości
Pisma Świętego oraz wynikający z tego
upadek wiary i dezorientację w latach 70 i
80 XX wieku, głównie na przykładzie USA, Ralph Martin przedstawił
w książce „Kryzys prawdy. Atak na wiarę, moralność i misję w Kościele
katolickim”.
Już
na
przełomie lat 50. i 60. XX
stulecia,
rdzenna
teologia katolicka, wykorzystująca jako narzędzie klasyczną,
realistyczną filozofię bytu (tomizm), została w znacznym stopniu
wyparta przez tzw. „nową teologię”, łączącą w sobie metodę
krytyki tekstu z filozofią egzystencjalną. Stało
się to pomimo sprzeciwu papieża Piusa XII, który w encyklice
Humani
generis „O
pewnych fałszywych poglądach, zagrażających podstawom nauki
katolickiej” z
1950 roku, odrzucił m.
in. możliwość
zastąpienia
tomizmu egzystencjalizmem:
„Pewni
ludzie przedstawiają i wsączają w umysły rozmaite poglądy, które
pomniejszają Boską powagę Pisma św. Niektórzy mianowicie
zuchwale wywracają sens słów Soboru Watykańskiego, jakimi określa
on prawdę, że Bóg jest autorem Pisma św. Odnawiają oni zdanie,
wiele razy już potępione, w myśl którego nieomylność Pisma św.
odnosiłaby się tylko do tego, co dotyczy samego Boga, albo wiary i
moralności. Co więcej, ciągle błędnie mówią o ludzkim
znaczeniu Biblii, pod którym rzekomo ma się ukrywać znaczenie
Boskie”.
„Ufają
oni nadto, że po takim opracowaniu nauki katolickiej otworzy się
droga, na której, przy uwzględnieniu dzisiejszych potrzeb, będzie
można wyrazić dogmat także za pomocą dzisiejszych filozoficznych
pojęć, zapożyczonych z <immanentyzmu>, z <idealizmu>
czy z <egzystencjalizmu> lub z innego jakiegoś systemu. […]
Jest to największa nierozwaga lekceważyć, odrzucać czy też od
właściwej wartości odsądzać to, co praca kilku wieków, przez
ludzi wybitnie zdolnych i świętych, pod czujnym okiem
Nauczycielskiego Urzędu i nie bez światła Ducha Świętego
przemyślane, wyrażone i starannie opracowane zostało dla coraz
dokładniejszego oddania prawd wiary – aby w miejsce tego wstawiać
dorywczo chwycone pojęcia, jakieś zmienne, nieokreślone wypowiedzi
nowej filozofii, które jak kwiat polny dziś żyją, a jutro
opadną”.
Filozofia
ta, której twórcą był duński luteranin Soren Kierkegaard, a
po nim
Karl Jaspers luterańskiego pochodzenia, jest
kolejnym wpływem protestantyzmu na katolicyzm. Nota
bebe
współczesny
światopogląd antychrześcijański wywodzi się w znacznej mierze z
nurtów filozoficznych, których
twórcy
pochodzili
ze
środowiska luterańskiego: Kant, Hegel (jego
dialektyka wywodzi się z sola
fide
Lutra),
Marks, Engels, Nietzsche.
Ten
ostatni był synem pastora, wychowanym „w rodzinie o tradycjach
protestanckiej religijności, którą cechowało zamknięcie w ramach
indywidualistycznej interpretacji Biblii”. Zdaniem
Jaspersa, częściowo jego kontynuatora, „protestancka religijność”
wpłynęła na awersję Nietzschego do chrześcijaństwa, jako
„moralności niewolniczej”, z nią kojarzonej.
„Nowa
teologia”, czyli post-luterańska biblistyka połączona z
post-luterańskim
egzystencjalizmem,
tylko dlatego, że jest nierzadko
wykładana w seminariach duchownych
i na wydziałach teologicznych
uniwersytetów, nie staje się katolicka w sensie wiary. Papież
bł. Paweł VI w 1977 roku powiedział:
„Kiedy
przypatruję się uważnie światu katolickiemu, to uderza mnie fakt,
że pewna myśl niekatolicka wydaje się mieć w nim przewagę. A
jeśli się zdarzy, iż owa niekatolicka myśl wewnątrz religii
katolickiej stanie się jutro silniejsza, to jednak nigdy nie będzie
ona reprezentować myśli katolickiej” (Słowa te przytacza jego
przyjaciel Jean Guitton, w książce „Paweł VI nieznany”).
Rzuca
to jednak cień na katolicyzm, z którym niektórzy błędnie
utożsamiają tego typu podejście do Pisma Świętego, nie wiedząc,
iż jest to biblistyka i filozofia pochodzenia protestanckiego.
Niezbędne
jest tu więc podstawowe rozróżnienie pomiędzy Prawdą Bożą, a
faktami. Św. Grzegorz Wielki, papież i Doktor Kościoła w VI wieku
wyjaśniał: „Pismo Święte, samym sobie właściwym sposobem
wyrażania się, przewyższa wszystkie nauki. Gdyż jednym i tym
samym zdaniem opowiada fakt i objawia tajemnicę”. Tajemnica ta, to
Prawda (hebr.
AMT;
gr. Aletheia;
łac. Veritas),
którą jest sam Jezus Chrystus (zob. J 14, 6). On
też modlił się do Ojca: Uświęć
ich w prawdzie. Słowo Twoje jest prawdą
(J 17, 17).
W
tym sensie każdy werset Biblii jest absolutnie prawdziwy i
bezbłędny, w tym, co mówi nam o Bogu i życiu duchowym. Podstawą
tej treści nie są jednak mity, lecz rzeczywiste wydarzenia. Prawda
ta ukazywana jest nie za pomocą fikcji literackiej, lecz przy pomocy
rozmaitych faktów, nie tylko teologicznych, ale też właśnie
historycznych, biologicznych, czy geograficznych. Niektóre fakty z
tych różnych dziedzin mogą być jednakże nie do końca ścisłe,
lub nawet niepoprawne, ale i tak stoją na służbie Prawdy.
Przykładem
mogą być słowa św. Pawła o dziczce oliwnej wszczepionej w pień.
Według Apostoła szlachetny krzew uszlachetni gałązkę, co jest
symbolem tego, że poganie z różnych narodów wszczepieni w Izraela
poprzez Chrystusa, zostają uszlachetnieni (zob. Rz 11, 17-18). Ale
ogrodnik wie, że jest odwrotnie, to szlachetna gałązka wszczepiona
w dziki pień, uszlachetni drzewo owocowe. Gdyby jednak „poprawić”
ten „błąd” Biblii, „zgodnie ze zdobyczami współczesnej
nauki”, to powstałby rzeczywisty błąd, fałszujący prawdę.
Wynikałoby bowiem z tego wtedy, że to poganin uszlachetnia
Chrystusa, a nie odwrotnie.
Podobnie
św. Piotr przesyła pozdrowienia od kościoła w Babilonie (zob. 1 P
5, 13), ale wiemy, że wówczas był w Rzymie. Ktoś powie, iż
Biblia zawiera więc błędny fakt historyczny, bądź geograficzny.
Ale gdyby go „naukowo” poprawić, to pozostałby suchy fakt, a
stracilibyśmy biblijną prawdę o trwaniu kościoła wśród
duchowego Babilonu, którego ówczesnym wyrazem był starożytny
Rzym. Nie musimy przeprowadzać doświadczenia, czy człowiek
rzeczywiście może przebywać we wnętrzu wieloryba, ani szukać z
jakiej mitologii to zostało wzięte (zob. Jon 2, 1-11), skoro i tak
wiemy, że oznacza to Śmierć i Zmartwychwstanie Pana Jezusa (zob.
Mt 12, 39-40). Jeżeli jednak uznamy, iż „z naukowego punku
widzenia” nie możemy wierzyć w cudowną podróż Jonasza, to jak
mamy wierzyć w większy cud Zmartwychwstania?
Dlatego
nie ma sensu zasadniczo „krytycznie” odczytywać tekstów
biblijnych z punktu widzenia scjentyzmu, dla celów teologii, bowiem
nie tylko nic się nie zyskuje, ale traci jej rzeczywiste przesłanie.
Metoda krytyczna jest więc nieadekwatna względem wiary, ale
również, wbrew temu co myślą jej zwolennicy, nie jest naukowa,
tak samo jak nie jest naukowe badanie samej skóry pacjenta, by
ocenić stan narządów wewnętrznych.
Kard. Józef Ratzinger ostrzegał w "Raporcie o stanie wiary":
Kard. Józef Ratzinger ostrzegał w "Raporcie o stanie wiary":
„Historyczno-krytyczna
interpretacja Pisma Świętego z pewnością otworzyła wielkie
możliwości zrozumienia tekstu biblijnego, nie przydaje się
natomiast do poznania zawartych w nim ponadczasowych tajemnic. Jeżeli
się o tym zapomni – metoda ta staje się nie tylko nielogiczna,
ale właśnie dlatego nienaukowa”.
Nie
oznacza to, iż warstwa faktograficzna jest nieważna, lub że można
ją uznać za potencjalnie fałszywą. Niektórzy zwolennicy metody
krytycznej po to właśnie odrzucają klasyczną filozofię z jej
rozumieniem prawdy i przyjmują egzystencjalizm z jego
nieokreślonością, by pogodzić swoją negację prawdziwości
faktograficznej Biblii ze swoją ogólną teologią. Jak zauważył
Pius XII: „Powiadają oni, że ta filozofia nasza [realistyczna]
myli się twierdząc, iż może istnieć metafizyka bezwzględnie
prawdziwa, gdyż przeciwnie, według ich zdania, przedmioty,
zwłaszcza nadzmysłowe, nie dają się lepiej wyrazić, jak przez
teorie rozbieżne”. Nieomylność Słowa Bożego obejmuje jednak
również sprawy rzeczywistości widzialnej (całego sensu
wyrazowego), aczkolwiek możliwy jest subiektywizm natchnionego
autora i nieprecyzyjność w opisie wszelkich tematów.
Pismo
Święte nie zaprzecza temu, wszak pisze św. Paweł: Teraz
widzimy jakby w zwierciadle, niejasno; wtedy zaś (po
śmierci) [zobaczymy]
twarzą w twarz. Teraz poznaję po części, wtedy zaś poznam tak,
jak i zostałem poznany
(1 Kor 13,12); a także: przechowujemy
zaś ten skarb w naczyniach glinianych
(2 Kor 4, 7), jakimi jest m. in. nasza ograniczona zdolność
poznania i przekazu. Autorzy ksiąg nie pisali też tylko pod
bezpośrednim natchnieniem, ale korzystali z dostępnych źródeł
(zob. Łk 1, 1-3; 1 Krn 9, 1; 2 Mch 2, 19-32). Niemniej,
jak zastrzegł Pius XII:
„Jeśli
starożytni hagiografowie zaczerpnęli coś [do Starego Testamentu] z
opowiadań ludowych (na co można się zgodzić), to nie trzeba nigdy
zapominać, że dokonali oni tego pod natchnieniem Bożym, które
uchroniło ich od błędów przy doborze dokumentów i ich właściwej
ocenie”.
To
bardzo istotne stwierdzenie. Krytyczna biblistyka każe nam dociekać,
co ludzki autor danego stwierdzenia Biblii „miał na myśli”, gdy
to pisał, w jego kontekście kulturowym, czasie i miejscu życia;
niem. sitz
im leben,
jak to ona
określa.
Tymczasem podstawą
naszej wiary jest to, co Główny Autor Biblii,
czyli
Pan Bóg miał na myśli,
dając
nam
te
słowa poprzez autorów ludzkich. Kronikarz, Prorok, czy inny ludzki
autor ksiąg Starego Testamentu, jak i tym bardziej ewentualny autor
źródeł do nich, mógł rozumieć opisywane prawdy nie w pełni,
słabo, powierzchownie, na sposób „ludowy”, bądź nawet
błędnie, ale był on narzędziem w ręku Ducha Świętego, dzięki
czemu przekazał to, co Boski Autor chciał przekazać ludziom
wszystkich pokoleń, ludów i języków,
także „na dzisiaj i dla mnie”.
Tak
na
przykład,
gdy Dawid wołał w psalmie: A
ci, którzy szukają zguby mojej
duszy niech zejdą
w głębiny ziemi, niech będą wydani pod miecze i staną się łupem
szakali
(Ps 63/62,
7-8),
zapewne „miał na myśli” ścigających
go wówczas siepaczy
króla Saula i innych zewnętrznych
wrogów. Z tego powodu
przedstawiciele
„nowej teologii” w
Komisji Liturgicznej uznali
te słowa za „niezgodne z duchem” Nowego Testamentu i
przeforsowali
usunięcie
tych
(i podobnych) wersetów
z
Liturgii Godzin
wydanej
w
1971
roku. Tymczasem dla
Kościoła oraz „dzisiaj
dla
nas” jest istotne to, co Bóg miał na myśli w tych
słowach, którymi natchnął Dawida Proroka. A wyjaśnia nam to
właśnie Nowy Testament: nie
toczymy walki przeciw krwi i ciału, lecz
przeciw pierwiastkom duchowym zła
(por. Ef
6, 12)
i
przeciw potrójnej
pożądliwości
(por.
1 J 1, 16-17).
Zatem wrogami
naszej duszy, którzy mają zejść w głębiny ziemi
są demony oraz nasze wady i grzechy. Modlitwa
ta jest więc jak najbardziej zgodna z duchem Nowego Przymierza i
bardzo potrzebna.
Kiedy
arcykapłan Kajfasz prorokował, że Jezus Chrystus – Jeden
Człowiek odda życie, by nie zginął cały lud, a tego
jednak nie powiedział sam od siebie, ale jako najwyższy kapłan w
owym roku wypowiedział proroctwo
(J 11, 51), z pewnością „miał na myśli” coś zupełnie
innego, niż zrozumiał z perspektywy czasu i oświecenia Bożego św.
Jan Ewangelista. Czy podstawą wiary chrześcijańskiej ma być
dociekanie, co Kajfasz „miał na myśli” w swoim
„kontekście życiowym i kulturowym”? Czy mamy badać „co miała
na myśli” oślica
Balaama, gdy zobaczyła
anioła Pana
i jako
juczne
bydlę, pozbawione
mowy, przemówiwszy ludzkim głosem, powstrzymało
głupotę proroka
(2
P 3, 16; zob. Lb 22, 22-35)?
Bez
względu na to, co miał na myśli ludzki autor i z czego to wziął,
źródłem naszej wiary jest to, co jest napisane i tak, jak jest
napisane, skoro wierzymy, że czuwał nad tym nieomylny i
wszechwiedzący Główny Autor całości
Pisma Świętego. Nigdzie też, ani w Biblii, ani w Tradycji, ani w nauczaniu Kościoła
nie znajdziemy zalecenia, by to naukowcy z różnych dziedzin mieli
być wyrocznią, zamiast pomocą w egzegezie. Prawda
Biblii nie jest uzależniona od poziomu badań naukowych nad historią
i filologią starożytną, etnografią, archeologią, zoologią itp.
Także odkrywanie jej, dojrzewanie do jej zrozumienia, zależy
przede wszystkim od uległości w Kościele Duchowi Prawdy, który
prowadzi nas do całej prawdy (por. J 16, 13).
Kościół katolicki naucza, że podstawą wszelkich interpretacji symbolicznych i duchowych musi być poprawne odczytywanie i akceptowanie sensu wyrazowego (co nie oznacza zawsze interpretacji literalnej). Na usługach ustalania tego ostatniego stoi również krytyka (badanie) tekstu, jako pomocnicze narzędzie. Dzięki badaniom z zakresu językoznawstwa i literaturoznawstwa można ustalić dokładne znaczenie wyrazu i zdania z języków oryginalnych, dzięki badaniom historyków i archeologów, ale także filologów, kontekst i ogólne znaczenie danego przekazu biblijnego. Pozwala to także czasem na zrozumienie głębszego sensu duchowego.
Kościół katolicki naucza, że podstawą wszelkich interpretacji symbolicznych i duchowych musi być poprawne odczytywanie i akceptowanie sensu wyrazowego (co nie oznacza zawsze interpretacji literalnej). Na usługach ustalania tego ostatniego stoi również krytyka (badanie) tekstu, jako pomocnicze narzędzie. Dzięki badaniom z zakresu językoznawstwa i literaturoznawstwa można ustalić dokładne znaczenie wyrazu i zdania z języków oryginalnych, dzięki badaniom historyków i archeologów, ale także filologów, kontekst i ogólne znaczenie danego przekazu biblijnego. Pozwala to także czasem na zrozumienie głębszego sensu duchowego.
Na
przykład
w Apokalipsie Chrystus Pan każe napisać do kościoła w Pergamonie:
Wiem
gdzie mieszkasz, tam gdzie jest tron szatana, a trzymasz się mego
imienia i wiary mojej się nie zaparłeś, nawet we dni Antypasa,
wiernego świadka mojego, który został zabity u was, tam gdzie
mieszka szatan
(Ap 2, 13). Jednakże z Biblii nie dowiadujemy się o co chodzi, dla
ówczesnych odbiorców było to zrozumiałe. Z wiedzy historycznej
wiemy, iż Pergamon
był znacznym
ośrodkiem kultów pogańskich, z
„wielkim ołtarzem Zeusa” na wzgórzu, tzw. ołtarzem
pergameńskim z wizerunkami wielu bożków.
Dzięki temu rozumiemy sens duchowy, iż kulty takie w rzeczywistości
duchowej ustanawiają w danym miejscu tron szatanowi, co ma istotne
znaczenie także teraz dla nas, dla rozwoju Kościoła. (Ciekawe,
że ów tron
szatana,
odkopany
przez niemieckich archeologów, w 1930 roku został zrekonstruowany i przeniesiony do
Berlina).
Z
krytyki tekstu uczyniono jednak całościową metodę czytania i
interpretowania Pisma Świętego, wręcz „jedyną i najwyższą
regułę”. Zdominowała ona od połowy XX wieku biblistykę w
Kościele niemal zupełnie. Niektórzy egzegeci, zwłaszcza
protestanccy (post-luterańscy) z Europy, ale i nawet mieniący się
katolikami, wyjaśniają tak, jakby w ogóle nie brali pod uwagę
tego, że hagiograf, zwłaszcza prorok, pisał pod natchnieniem Boga.
Doszukują się wyłącznie tego, gdzie to przeczytał, od kogo wziął
i z jakiej obcej religii zapożyczył.
O
zagrożeniach ze strony totalnej dominacji metody krytycznej w
obecnej biblistyce „akademickiej”, która zagłuszyła rozumienie
teologiczne i duchowe, pisał Benedykt XVI w najnowszym dokumencie
urzędu
nauczycielskiego Kościoła
na temat Biblii, jakim jest Verbum
Domini:
„W
tym względzie należy zasygnalizować, że istnieje dziś poważne
ryzyko powstania dualizmu w podejściu do świętych Pism.
Rozróżnianie dwóch poziomów badania Biblii nie ma bowiem na celu
ich rozdzielania ani przeciwstawiania, ani po prostu zestawiania.
Występują one jedynie we wzajemnym powiązaniu. Niestety, nierzadko
niepotrzebne ich rozdzielanie powoduje oddalenie egzegezy i teologii,
do czego dochodzi również na najwyższych poziomach akademickich.
Takie
stanowisko może jedynie szkodzić życiu Kościoła, sieje bowiem
zwątpienie co do podstawowych tajemnic chrześcijaństwa i ich
wartości historycznej, takich jak na przykład ustanowienie
Eucharystii i zmartwychwstanie Chrystusa. W ten sposób narzuca się
bowiem hermeneutykę filozoficzną, która zaprzecza możliwości
wejścia elementu Boskiego w historię i obecności w niej. Przyjęcie
tego rodzaju hermeneutyki w obrębie studiów teologicznych wprowadza
nieuchronnie ostry dualizm między egzegezą skupiającą się
jedynie na pierwszym poziomie, i teologią, która dopuszcza nurt
nadający znaczeniu Pisma charakter duchowy bez uwzględniania
historycznego charakteru Objawienia.
To
wszystko ma niewątpliwie negatywny wpływ na życie duchowe i
działalność duszpasterską. Skutkiem nieobecności drugiego nurtu
metodologicznego jest powstanie głębokiego rozziewu między
egzegezą naukową i lectio
divina [czytaniem
duchowym]. To właśnie rodzi niekiedy swoistą niepewność, również
w przygotowywaniu homilii. Należy także zaznaczyć, że ów dualizm
jest niekiedy przyczyną niepewności i niedostatecznej rzetelności
formacji intelektualnej także niektórych kandydatów do posług
kościelnych. Ostatecznie tam, gdzie egzegeza nie jest teologią,
Pismo Święte nie może być duszą teologii, i na odwrót, tam,
gdzie teologia nie jest zasadniczo interpretacją Pisma Świętego w
Kościele, teologia pozbawiona zostaje fundamentu ”
(VD
35).
Tego
typu egzegeza nie buduje
więc autentycznej wiary,
nie pobudza serca do miłości
Boga i ludzi,
nie skłania do pełnienia
dobrych czynów,
nie wzbudza zapału ewangelizacyjnego i misyjnego, nie doprowadza
chrześcijanina do
oddania życia.
Czy św. Maksymilian Kolbe oddał życie za Franciszka Gajowniczka
dlatego, iż przeczytał u jakiegoś „uczonego” biblisty, że
Ewangelii wcale nie napisali Ewangeliści, ale są one zlepkiem
wytworów „pierwotnej gminy”, a słów: nikt
nie ma większej miłości, jak ten, kto życie daje za przyjaciół
swoich,
nie wypowiedział Jezus, lecz są one zapewne wtrąceniem
„anonimowego redaktora”, więc „nie można ich brać
dosłownie”, lecz „rozpatrywać wyłącznie w kontekście
ówczesnego sitz
im leben”?
Nic
dziwnego, że papież Franciszek
już na
początku swego pontyfikatu przestrzegł
w słowach do Papieskiej Komisji Biblijnej:
„Wynika
z tego, że egzegeta musi być dbały o dostrzeganie Słowa Bożego
obecnego w tekstach biblijnych, stosownie do wiary samego Kościoła.
Interpretacja
Pisma Świętego nie może być tylko indywidualnym wysiłkiem
naukowym. Przeciwnie, musi być zawsze konfrontowana, umieszczana i
uwierzytelniana
przez
żywą Tradycję Kościoła. Zasada
ta ma decydujące znaczenie dla wyjaśniania prawidłowych,
wzajemnych relacji między egzegezą a Magisterium Kościoła.
Teksty
natchnione przez Boga zostały powierzone Wspólnocie wierzących,
Kościołowi Chrystusa, aby karmić wiarę i kierować życiem
miłości. Szacunek dla tego głębokiego charakteru Pism jest
warunkiem ważności
i
skuteczności hermeneutyki
biblijnej. Wskazuje to na nieadekwatność każdej interpretacji,
która jest prywatną, lub ogranicza się jedynie do analizy,
niezdolnej do
uchwycenia globalnego znaczenia,
jakie w ciągu wieków zbudowała Tradycja całego
Ludu Bożego, który in
credendo
falli nequit
[w
sprawach wiary nie może się mylić].
[...]
Niech
Pan Jezus Chrystus, Wcielone Słowo Boga i Boski Mistrz, który
otworzył
umysły i serca swoich uczniów do zrozumienia Pisma Świętego
(por.
Łk 24, 45), zawsze kieruje
i
wspiera was
w
swoich działaniach. Niech Maryja Panna, nasz model uległości i
posłuszeństwa Słowu Boga, uczy was
rozpoznawać
w pełni niewyczerpane bogactwo Pisma Świętego, nie tylko poprzez
intelektualne badania, ale także w modlitwie i w całym waszym
życiu,
jako wierzących, szczególnie w tym
Roku
Wiary,
aby Wasza
praca
mogła
pomóc,
by światło
Pisma Świętego jaśniało
w
sercach wiernych”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz