27 czerwca 2016

Biblia w rękach "uczonych w Piśmie"


Króluj nam Chryste!

Kontynuując temat z dwu poprzednich tekstów: Maryja z Biblią i Bruno Cornacchiola oraz Czy Biblia jest dla dowolnej interpretacji?, czas szerzej przyjrzeć się panującej od stu lat w Kościele katolickim biblistyce, zwanej "metodą krytyki form literackich".

Akademicka egzegeza biblijna w Kościele katolickim, dominująca obecnie w nauczaniu seminaryjnym, od początku XX wieku zaczęła czerpać wyraźnie z biblistyki luterańskiej XVIII i XIX stulecia, posługując się nawet jej niemieckojęzycznymi pojęciami, np. formgeschichtliche Methode (metoda historii form). Jej podstawą był pogląd, iż nie wierzący teologowie, lecz tylko „oświeceni” uczeni, przede wszystkim z zakresu literaturoznawstwa i językoznawstwa, ale też etnografii, archeologii, socjologii, psychologii itp., są w stanie zbadać tekst biblijny i stwierdzić, „co tak naprawdę” autor danej księgi „miał na myśli” i skąd to wziął. A nawet nie autor, lecz np. w przypadku Nowego Testamentu, kilku autorów z wczesnego Kościoła, którzy dokonali kompilacji i podszywali się pod jednego z Apostołów.

Było to, i nadal jest, wbrew orzeczeniom Papieskiej Komisji Biblijnej powołanej na początku XX wieku przez papieża Leona XIII, która potwierdziła, iż autorami ksiąg Nowego Testamentu byli sami Apostołowie i Ewangeliści, przytaczający autentyczne słowa Chrystusa.


Św. Mateusz Apostoł zapisuje słowa Ewangelii


W omawianej tutaj całościowej metodzie biblistycznej, zwanej w skrócie „krytyczną” (od gr. krinein – rozróżniać, doświadczać), wbrew temu niemal wszystko w Ewangeliach i Listach, a tym bardziej w Starym Testamencie, może być „słowem ludzkim”, czyli „wytworem epoki”, „wpływem miejscowej kultury”, czy „stylem literackim” i „nie można tego brać dosłownie”.

Znamienne jest, że taki sposób podejścia do Pisma Świętego zrodził się właśnie u protestantów i to w kraju, gdzie ich założyciel Marcin Luter głosił hasło „tylko Biblia”. Korzenie duchowe tego tkwią jednak właśnie w jego osobie, w jego arbitralnym i krytykanckim podejściu do ksiąg biblijnych i stawianiu się jako nieomylny autorytet ponad nimi, w osądzaniu przez niego, co jest w księgach biblijnych wartościowe, a co błędne, które są „główne”, a które „drugorzędne”, które zaś w ogóle usunąć. To właśnie ten „doktor ponad wszystkie doktory Rzymu”, jak określił sam siebie, jako pierwszy zaczął według własnego uznania „rozróżniać” co w tekstach Pisma jest „słomą”, „nie jest apostolskie, choćby to uczył św. Piotr, lub Paweł”, czyli jest „słowem ludzkim” według obecnej terminologii tej metody, a co właściwą „nauką o Chrystusie”.

Od czasów tzw. oświecenia do początku XX wieku, czołowi post-luterańscy „teologowie”, zwani „liberalnymi” (kolejno: Reimarus, Gottlob Paulus, Strauss, Baur, Wrede i Schweitzer) usiłowali „odróżnić Jezusa historycznego od Chrystusa wiary”, w swoim przeinaczaniu i naturalistycznym, „racjonalistycznym” wyjaśnianiu wszystkiego, zwłaszcza negowaniu cudów, posuwając się aż do zaprzeczania Boskości Chrystusa, Zmartwychwstaniu i innym dogmatom wiary. Wyrywając Biblię spod pieczy autorytetu Kościoła, nowożytni protestanci oddali ją na pastwę właściwie niewierzących badaczy.

Ten pozorny paradoks protestanckiej biblistyki rozważał kard. Józef Ratzinger:

To nie jest łatwe do wyjaśnienia. Należy może powiedzieć, że protestantyzm zrodził się w początkach nowożytnej epoki i dlatego jest dużo silniej niż katolicyzm związany z tymi wiodącymi ideami, które dały początek współczesnemu światu. Jego obecna forma ukształtowała się w znacznym stopniu pod wpływem prądów filozoficznych XIX wieku. Ta otwartość na wpływy to zarazem jego szansa i słabość. Jednakże ona mogła zrodzić opinię (właśnie u katolickich teologów, którzy nie wiedzą już, co począć z tradycyjną teologią), że <protestantyzm> stwarza możliwości porozumienia między wiarą a współczesnym światem.

Dziś tak samo jak kiedyś rolę pierwszoplanową odgrywa zasada sola scriptura. Przeciętny współczesny chrześcijanin wyciąga z tej zasady wniosek, że wiara rodzi się z opinii indywidualnej, z pracy intelektualnej i z pośrednictwa specjalistów. Taka wizja wydaje się mu bardziej <współczesna> i <sensowna> w odróżnieniu od stanowiska katolickiego("Raport o stanie wiary").

Katolicyzm od początku nie akceptował owego „krytycznego” podejścia, potępiając je, zwłaszcza w dekrecie Lamentabili i encyklice św. Piusa X Pascendi dominici gregis z 1907 roku „Przeciw błędom modernistów”, jak wówczas nazywano wewnątrzkościelnych rzeczników tej metody. Dobitnym głosem Kościoła wówczas była „Przysięga antymodernistyczna” z 1910 roku, w której stwierdzano:

Potępiam również ten sposób rozumienia i wykładu Pisma św., który pomijając Tradycję Kościoła, analogię wiary i normy podane przez Stolicę Apostolską, przyjmuje wymysły racjonalistów w sposób zarówno niedozwolony, jak i lekkomyślny, a krytykę tekstu uznaje za jedyną i najwyższą regułę”.

Kościół katolicki uznaje bezbłędność Biblii. Papież Leon XIII pisał w encyklice Providentissimus Deus z 1893 roku:

Wszystkie bowiem księgi, które Kościół przyjmuje za święte i kanoniczne w całości i ze wszystkimi ich częściami, zostały napisane z natchnienia Ducha Świętego. Zupełnie jest niemożliwe, żeby jakikolwiek błąd mógł wślizgnąć się do natchnienia Bożego. To natchnienie nie tylko wyklucza wszelki błąd, lecz wyklucza go i usuwa w sposób tak bezwzględny, jak bezwzględnie konieczne jest, że Bóg, najwyższa Prawda, nie może być sprawcą żadnego absolutnie błędu”.

Słowa te przypomniał i rozwinął Benedykt XV w encyklice Spiritus Paraclitus z 1920 roku, w której zachęcał też katolików do codziennego osobistego czytania Pisma Świętego, dodając smutne spostrzeżenie:

Należy jednak żałować, Czcigodni Bracia, że nie zabrakło wśród ludzi, nie tylko spoza Kościoła, lecz także wśród synów Kościoła katolickiego, owszem – co nas najbardziej boli – wśród samych duchownych i profesorów świętych nauk, którzy zadufani we własnym sądzie, otwarcie odrzucili w tym względzie Magisterium Kościoła lub skrycie je zwalczali”.

Nie brak też i innych, uwłaczających Pismu św. Mamy na myśli tych, którzy nadużywają słusznych skądinąd zasad – o ile się ich używa w pewnym tylko zakresie – a robią to w taki sposób, że osłabiają podstawowe założenia prawdy Ksiąg świętych […], że usilnie starają się znaleźć pewne rodzaje literackie w Piśmie św., z którymi nie można pogodzić nietkniętej i doskonałej prawdy Słowa Bożego, albo znów w taki sposób sądzą o pochodzeniu Biblii, iż cała powaga tych ksiąg upada lub zupełnie ginie”.

Ponieważ podejście krytyczne, jako całościowa metoda (badania językoznawcze tekstu i historyczne kontekstu są pomocne), przeczy Biblii, która nakazuje by przyjmować słowo Boże nie jak słowo ludzkie, ale jak jest naprawdę jako słowo Boga (por. 1 Tes 2, 13), zwolennicy tej metody ułożyli określenie „słowo Boże w słowie ludzkim”. A co istotne, tylko oni, we własnym mniemaniu, byli wstanie wyłowić z tego słowa ludzkiego, „co tak naprawdę” powiedział Chrystus, o ile w ogóle powiedział, a nie jest to tylko forma zastosowana przez „anonimowych redaktorów”. Ci właśnie intelektualiści „wyjaśniali” dopiero „ciemnemu ludowi” Biblię, a nawet w latach 50. i 60. zostali „doradcami” biskupów, o czym ze smutkiem pisał kard. Józef Ratzinger w swych wspomnieniach „Moje życie”.

Ukazał tam również, widząc ten proces na własne oczy, jak luterańska "liberalna" biblistyka przeniknęła do katolickiej, poprzez kontakty pracowników na wydziałach teologicznych uniwersytetów niemieckich. Stamtąd zaś rozeszło się to po całej Europie. Francuski biblista katolicki Jean Levie, w obszernym opracowaniu tematu rewolucyjnych przemian w protestanckiej i katolickiej biblistyce od 1870 do 1958 roku "Ludzkie dzieje Słowa Bożego", tak opisuje sposób nauczania w seminariach duchownych pod koniec tego okresu:

Całe godziny trawią nie na docieraniu do treści słowa Bożego, lecz na odpieraniu zarzutów Wellhausena, Stadego, Duhma, Gunkela i innych. Weźmy na przykład skrypt poświęcony księdze Rodzaju. Wszystko ma tam charakter polemiczny, żadnej pozytywnej twórczości, żadnej pozytywnej próby rozwiązania problemów. Przy końcu roku akademickiego młodzi księża będą wiedzieli o pierwszej z naszych ksiąg natchnionych, że pewien Niemiec z XIX wieku, Wellhausen, źle ją rozumiał i błędnie interpretował. [...] Czy na tym polega dobroczynny wynik zgłębiania Pisma Świętego?”.

Kolejne szeregi młodych chłopców, idących ze szczerym sercem do seminariów, aby pogłębić swą wiarę i głosić ją innym, dowiadywały się podczas studiów, że większość tego, co zawiera Biblia, to właściwie nieprawda, ludzkie wymysły i zapożyczenia z różnych kultur i mitologii, albo „formy literackie”. I to jest pewnie największa szkoda jaką post-luterański protestantyzm wyrządził wierze chrześcijańskiej. 

Już przed wojną św. Maksymilian Kolbe tak wspominał swoje seminarium:
Pamiętam, że rozmawiałem ze współklerykami i o lichym stanie naszego Zakonu, i o jego przyszłości. I wtedy utrwaliło mi się w myśli zdanie: albo postawić na nogi, albo rozwalić. Bo żal młodzieży, która w najlepszej nieraz intencji do nas przychodzi i ileż razy zatraci ideał świętości właśnie w klasztorze”.

Jeszcze w latach dziewięćdziesiątych alumni seminariów duchownych i świeccy studenci teologii w Polsce musieli obowiązkowo wiedzieć, czego nauczał czołowy liberalny teolog protestancki XX wieku Rudolf Bultmann, postulujący „odmitologizowanie Nowego Testamentu”, ale przez całe studia nie usłyszeli ani słowa np. o kimś takim, jak Billy Graham. Takie było i moje doświadczenie, jako studenta teologii. Wykładano nam czasem liberalną protestancką egzegezę jako coś oczywistego. Na wykładach, w podręcznikach akademickich i innych publikacjach biblistów często nie informuje się nawet, że autorzy nauczanych poglądów nie byli katolikami, lecz protestantami.

Przy okazji warto wspomnieć, iż Billy Graham to najsłynniejszy amerykański kaznodzieja drugiej połowy XX stulecia, człowiek „prostej wiary”, zwany „protestanckim papieżem”, głoszący łącznie do 210 milionów ludzi w 185 krajach, także w Polsce w 1978 roku w kościołach katolickich (po raz pierwszy w jego służbie) na zaproszenie Episkopatu. Jest pierwszym protestantem przyjętym przez przeora Jasnej Góry. Podczas powitania na lotnisku powiedział: „Jestem przekonany, że moje przybycie do PRL jest oznaką pojawienia się nowego ducha w tym świecie”. O godzinie gdy odlatywał z Polski, papieżem został wybrany św. Jan Paweł II.

Papież ten, wkrótce po rozpoczęciu pontyfikatu, wydał nakaz, zignorowany przez księży, tak jak i inne jego polecenia:
Krótko mówiąc, pierwszorzędną sprawą dla seminarzystów dzisiaj jest nauczanie Słowa Bożego w całej jego czystości i integralności, z wszystkimi jego wymogami i w całej jego mocy. Słowo Boże – i wyłącznie słowo Boga – jest podstawą dla całej posługi, dla całej działalności duszpasterskiej, dla całej pracy kapłańskiej” (Przemówienie do rektorów wyższych seminariów Anglii, Szkocji i Malty z 3 marca 1979 roku).


Jednym z głównych powodów zaniku ewangelizacji w Kościele katolickim, a nawet kryzysu wiary, jest to, iż zaraził się on w połowie XX wieku, owym „krytycznym” podejściem do Biblii, od luteranizmu umierającego na tę właśnie chorobę. Obecnie w reformacyjnych, tzw. „tradycyjnych” denominacjach protestanckich, przede wszystkim u luteran, faktycznie panuje wszechwładnie metoda krytyczna, urągająca jakkolwiek rozumianej prawdziwości Biblii. Również bibliści z kręgu „krytyki tekstu” na uczelniach katolickich otwarcie głoszą, że Pismo Święte zawiera błędy, nie jest nieomylne, chyba że jako „całość”, rozumiane oczywiście tak, jak oni chcą je rozumieć. Zatruwają oni studentów swymi „odgrzewanymi nowinkami holenderskimi” i tym podobnymi teoriami, do tego stopnia, że zarówno na uczelniach katolickich, jak i protestanckich, tak dwadzieścia lat temu, jak obecnie, popularne jest powiedzenie, że „to cud studiować teologię i nie stracić wiary”.

Ralph Martin, jeden ze światowych liderów Odnowy charyzmatycznej, pisał przed dwudziestu laty, w swej książce „Kościół katolicki przy końcu wieku. Co mówi Duch do Kościoła”, o sytuacji w USA:

Nadal także częste są przypadki, gdy u katolickich studentów pobierających naukę na katolickich uczelniach w czasie wykładów dochodzi do poderwania ich wiary i moralności. […] Niedawny absolwent uniwersytetu w następujący sposób podsumował swoje doświadczenie: <Naprawdę wszyscy moi profesorowie poddali atakowi jakikolwiek kruchy sens obiektywnej prawdy i bezwzględnej moralności jaki zdobyłem w wyniku 12 lat wykształcenia religijnego. Twierdzili, że nikt nie może niczego niezbicie stwierdzić, nawet jeżeli twierdzenie takie zostałoby wypowiedziane przez Magisterium Kościoła kierowane przez Ducha Świętego. Nakazywano nam, abyśmy zamienili skarb 2000-letniej tradycji moralnego nauczania Kościoła na 20-letni zbiór sprzecznych opinii mężczyzn i kobiet, którzy mówiąc ogólnie utracili wiarę w Chrystusa i Jego Kościół>”.

Wiele innych przejawów, a wręcz cały system niszczenia wśród katolików przekonania o dosłownej prawdziwości Pisma Świętego oraz wynikający z tego upadek wiary i dezorientację w latach 70 i 80 XX wieku, głównie na przykładzie USA, Ralph Martin przedstawił w książce „Kryzys prawdy. Atak na wiarę, moralność i misję w Kościele katolickim”.

Już na przełomie lat 50. i 60. XX stulecia, rdzenna teologia katolicka, wykorzystująca jako narzędzie klasyczną, realistyczną filozofię bytu (tomizm), została w znacznym stopniu wyparta przez tzw. „nową teologię”, łączącą w sobie metodę krytyki tekstu z filozofią egzystencjalną. Stało się to pomimo sprzeciwu papieża Piusa XII, który w encyklice Humani generis O pewnych fałszywych poglądach, zagrażających podstawom nauki katolickiej” z 1950 roku, odrzucił m. in. możliwość zastąpienia tomizmu egzystencjalizmem:

Pewni ludzie przedstawiają i wsączają w umysły rozmaite poglądy, które pomniejszają Boską powagę Pisma św. Niektórzy mianowicie zuchwale wywracają sens słów Soboru Watykańskiego, jakimi określa on prawdę, że Bóg jest autorem Pisma św. Odnawiają oni zdanie, wiele razy już potępione, w myśl którego nieomylność Pisma św. odnosiłaby się tylko do tego, co dotyczy samego Boga, albo wiary i moralności. Co więcej, ciągle błędnie mówią o ludzkim znaczeniu Biblii, pod którym rzekomo ma się ukrywać znaczenie Boskie”.

Ufają oni nadto, że po takim opracowaniu nauki katolickiej otworzy się droga, na której, przy uwzględnieniu dzisiejszych potrzeb, będzie można wyrazić dogmat także za pomocą dzisiejszych filozoficznych pojęć, zapożyczonych z <immanentyzmu>, z <idealizmu> czy z <egzystencjalizmu> lub z innego jakiegoś systemu. […] Jest to największa nierozwaga lekceważyć, odrzucać czy też od właściwej wartości odsądzać to, co praca kilku wieków, przez ludzi wybitnie zdolnych i świętych, pod czujnym okiem Nauczycielskiego Urzędu i nie bez światła Ducha Świętego przemyślane, wyrażone i starannie opracowane zostało dla coraz dokładniejszego oddania prawd wiary – aby w miejsce tego wstawiać dorywczo chwycone pojęcia, jakieś zmienne, nieokreślone wypowiedzi nowej filozofii, które jak kwiat polny dziś żyją, a jutro opadną”.

Filozofia ta, której twórcą był duński luteranin Soren Kierkegaard, a po nim Karl Jaspers luterańskiego pochodzenia, jest kolejnym wpływem protestantyzmu na katolicyzm. Nota bebe współczesny światopogląd antychrześcijański wywodzi się w znacznej mierze z nurtów filozoficznych, których twórcy pochodzili ze środowiska luterańskiego: Kant, Hegel (jego dialektyka wywodzi się z sola fide Lutra), Marks, Engels, Nietzsche. Ten ostatni był synem pastora, wychowanym „w rodzinie o tradycjach protestanckiej religijności, którą cechowało zamknięcie w ramach indywidualistycznej interpretacji Biblii”. Zdaniem Jaspersa, częściowo jego kontynuatora, „protestancka religijność” wpłynęła na awersję Nietzschego do chrześcijaństwa, jako „moralności niewolniczej”, z nią kojarzonej.

Nowa teologia”, czyli post-luterańska biblistyka połączona z post-luterańskim egzystencjalizmem, tylko dlatego, że jest nierzadko wykładana w seminariach duchownych i na wydziałach teologicznych uniwersytetów, nie staje się katolicka w sensie wiary. Papież bł. Paweł VI w 1977 roku powiedział:

Kiedy przypatruję się uważnie światu katolickiemu, to uderza mnie fakt, że pewna myśl niekatolicka wydaje się mieć w nim przewagę. A jeśli się zdarzy, iż owa niekatolicka myśl wewnątrz religii katolickiej stanie się jutro silniejsza, to jednak nigdy nie będzie ona reprezentować myśli katolickiej” (Słowa te przytacza jego przyjaciel Jean Guitton, w książce „Paweł VI nieznany”).

Rzuca to jednak cień na katolicyzm, z którym niektórzy błędnie utożsamiają tego typu podejście do Pisma Świętego, nie wiedząc, iż jest to biblistyka i filozofia pochodzenia protestanckiego. Niezbędne jest tu więc podstawowe rozróżnienie pomiędzy Prawdą Bożą, a faktami. Św. Grzegorz Wielki, papież i Doktor Kościoła w VI wieku wyjaśniał: „Pismo Święte, samym sobie właściwym sposobem wyrażania się, przewyższa wszystkie nauki. Gdyż jednym i tym samym zdaniem opowiada fakt i objawia tajemnicę”. Tajemnica ta, to Prawda (hebr. AMT; gr. Aletheia; łac. Veritas), którą jest sam Jezus Chrystus (zob. J 14, 6). On też modlił się do Ojca: Uświęć ich w prawdzie. Słowo Twoje jest prawdą (J 17, 17).

W tym sensie każdy werset Biblii jest absolutnie prawdziwy i bezbłędny, w tym, co mówi nam o Bogu i życiu duchowym. Podstawą tej treści nie są jednak mity, lecz rzeczywiste wydarzenia. Prawda ta ukazywana jest nie za pomocą fikcji literackiej, lecz przy pomocy rozmaitych faktów, nie tylko teologicznych, ale też właśnie historycznych, biologicznych, czy geograficznych. Niektóre fakty z tych różnych dziedzin mogą być jednakże nie do końca ścisłe, lub nawet niepoprawne, ale i tak stoją na służbie Prawdy.

Przykładem mogą być słowa św. Pawła o dziczce oliwnej wszczepionej w pień. Według Apostoła szlachetny krzew uszlachetni gałązkę, co jest symbolem tego, że poganie z różnych narodów wszczepieni w Izraela poprzez Chrystusa, zostają uszlachetnieni (zob. Rz 11, 17-18). Ale ogrodnik wie, że jest odwrotnie, to szlachetna gałązka wszczepiona w dziki pień, uszlachetni drzewo owocowe. Gdyby jednak „poprawić” ten „błąd” Biblii, „zgodnie ze zdobyczami współczesnej nauki”, to powstałby rzeczywisty błąd, fałszujący prawdę. Wynikałoby bowiem z tego wtedy, że to poganin uszlachetnia Chrystusa, a nie odwrotnie.

Podobnie św. Piotr przesyła pozdrowienia od kościoła w Babilonie (zob. 1 P 5, 13), ale wiemy, że wówczas był w Rzymie. Ktoś powie, iż Biblia zawiera więc błędny fakt historyczny, bądź geograficzny. Ale gdyby go „naukowo” poprawić, to pozostałby suchy fakt, a stracilibyśmy biblijną prawdę o trwaniu kościoła wśród duchowego Babilonu, którego ówczesnym wyrazem był starożytny Rzym. Nie musimy przeprowadzać doświadczenia, czy człowiek rzeczywiście może przebywać we wnętrzu wieloryba, ani szukać z jakiej mitologii to zostało wzięte (zob. Jon 2, 1-11), skoro i tak wiemy, że oznacza to Śmierć i Zmartwychwstanie Pana Jezusa (zob. Mt 12, 39-40). Jeżeli jednak uznamy, iż „z naukowego punku widzenia” nie możemy wierzyć w cudowną podróż Jonasza, to jak mamy wierzyć w większy cud Zmartwychwstania?

Dlatego nie ma sensu zasadniczo „krytycznie” odczytywać tekstów biblijnych z punktu widzenia scjentyzmu, dla celów teologii, bowiem nie tylko nic się nie zyskuje, ale traci jej rzeczywiste przesłanie. Metoda krytyczna jest więc nieadekwatna względem wiary, ale również, wbrew temu co myślą jej zwolennicy, nie jest naukowa, tak samo jak nie jest naukowe badanie samej skóry pacjenta, by ocenić stan narządów wewnętrznych.

Kard. Józef Ratzinger ostrzegał w "Raporcie o stanie wiary": 
Historyczno-krytyczna interpretacja Pisma Świętego z pewnością otworzyła wielkie możliwości zrozumienia tekstu biblijnego, nie przydaje się natomiast do poznania zawartych w nim ponadczasowych tajemnic. Jeżeli się o tym zapomni – metoda ta staje się nie tylko nielogiczna, ale właśnie dlatego nienaukowa”.


Nie oznacza to, iż warstwa faktograficzna jest nieważna, lub że można ją uznać za potencjalnie fałszywą. Niektórzy zwolennicy metody krytycznej po to właśnie odrzucają klasyczną filozofię z jej rozumieniem prawdy i przyjmują egzystencjalizm z jego nieokreślonością, by pogodzić swoją negację prawdziwości faktograficznej Biblii ze swoją ogólną teologią. Jak zauważył Pius XII: „Powiadają oni, że ta filozofia nasza [realistyczna] myli się twierdząc, iż może istnieć metafizyka bezwzględnie prawdziwa, gdyż przeciwnie, według ich zdania, przedmioty, zwłaszcza nadzmysłowe, nie dają się lepiej wyrazić, jak przez teorie rozbieżne”. Nieomylność Słowa Bożego obejmuje jednak również sprawy rzeczywistości widzialnej (całego sensu wyrazowego), aczkolwiek możliwy jest subiektywizm natchnionego autora i nieprecyzyjność w opisie wszelkich tematów.

Pismo Święte nie zaprzecza temu, wszak pisze św. Paweł: Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno; wtedy zaś (po śmierci) [zobaczymy] twarzą w twarz. Teraz poznaję po części, wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany (1 Kor 13,12); a także: przechowujemy zaś ten skarb w naczyniach glinianych (2 Kor 4, 7), jakimi jest m. in. nasza ograniczona zdolność poznania i przekazu. Autorzy ksiąg nie pisali też tylko pod bezpośrednim natchnieniem, ale korzystali z dostępnych źródeł (zob. Łk 1, 1-3; 1 Krn 9, 1; 2 Mch 2, 19-32). Niemniej, jak zastrzegł Pius XII:

Jeśli starożytni hagiografowie zaczerpnęli coś [do Starego Testamentu] z opowiadań ludowych (na co można się zgodzić), to nie trzeba nigdy zapominać, że dokonali oni tego pod natchnieniem Bożym, które uchroniło ich od błędów przy doborze dokumentów i ich właściwej ocenie”.

To bardzo istotne stwierdzenie. Krytyczna biblistyka każe nam dociekać, co ludzki autor danego stwierdzenia Biblii „miał na myśli”, gdy to pisał, w jego kontekście kulturowym, czasie i miejscu życia; niem. sitz im leben, jak to ona określa. Tymczasem podstawą naszej wiary jest to, co Główny Autor Biblii, czyli Pan Bóg miał na myśli, dając nam te słowa poprzez autorów ludzkich. Kronikarz, Prorok, czy inny ludzki autor ksiąg Starego Testamentu, jak i tym bardziej ewentualny autor źródeł do nich, mógł rozumieć opisywane prawdy nie w pełni, słabo, powierzchownie, na sposób „ludowy”, bądź nawet błędnie, ale był on narzędziem w ręku Ducha Świętego, dzięki czemu przekazał to, co Boski Autor chciał przekazać ludziom wszystkich pokoleń, ludów i języków, także „na dzisiaj i dla mnie”.

Tak na przykład, gdy Dawid wołał w psalmie: A ci, którzy szukają zguby mojej duszy niech zejdą w głębiny ziemi, niech będą wydani pod miecze i staną się łupem szakali (Ps 63/62, 7-8), zapewne „miał na myśli” ścigających go wówczas siepaczy króla Saula i innych zewnętrznych wrogów. Z tego powodu przedstawiciele „nowej teologii” w Komisji Liturgicznej uznali te słowa za „niezgodne z duchem” Nowego Testamentu i przeforsowali usunięcie tych (i podobnych) wersetów z Liturgii Godzin wydanej w 1971 roku. Tymczasem dla Kościoła oraz dzisiaj dla nas” jest istotne to, co Bóg miał na myśli w tych słowach, którymi natchnął Dawida Proroka. A wyjaśnia nam to właśnie Nowy Testament: nie toczymy walki przeciw krwi i ciału, lecz przeciw pierwiastkom duchowym zła (por. Ef 6, 12) i przeciw potrójnej pożądliwości (por. 1 J 1, 16-17). Zatem wrogami naszej duszy, którzy mają zejść w głębiny ziemi są demony oraz nasze wady i grzechy. Modlitwa ta jest więc jak najbardziej zgodna z duchem Nowego Przymierza i bardzo potrzebna.

Kiedy arcykapłan Kajfasz prorokował, że Jezus Chrystus – Jeden Człowiek odda życie, by nie zginął cały lud, a tego jednak nie powiedział sam od siebie, ale jako najwyższy kapłan w owym roku wypowiedział proroctwo (J 11, 51), z pewnością „miał na myśli” coś zupełnie innego, niż zrozumiał z perspektywy czasu i oświecenia Bożego św. Jan Ewangelista. Czy podstawą wiary chrześcijańskiej ma być dociekanie, co Kajfasz „miał na myśli” w swoim „kontekście życiowym i kulturowym”? Czy mamy badać „co miała na myśli” oślica Balaama, gdy zobaczyła anioła Pana i jako juczne bydlę, pozbawione mowy, przemówiwszy ludzkim głosem, powstrzymało głupotę proroka (2 P 3, 16; zob. Lb 22, 22-35)?

Bez względu na to, co miał na myśli ludzki autor i z czego to wziął, źródłem naszej wiary jest to, co jest napisane i tak, jak jest napisane, skoro wierzymy, że czuwał nad tym nieomylny i wszechwiedzący Główny Autor całości Pisma Świętego. Nigdzie też, ani w Biblii, ani w Tradycji, ani w nauczaniu Kościoła nie znajdziemy zalecenia, by to naukowcy z różnych dziedzin mieli być wyrocznią, zamiast pomocą w egzegezie. Prawda Biblii nie jest uzależniona od poziomu badań naukowych nad historią i filologią starożytną, etnografią, archeologią, zoologią itp. Także odkrywanie jej, dojrzewanie do jej zrozumienia, zależy przede wszystkim od uległości w Kościele Duchowi Prawdy, który prowadzi nas do całej prawdy (por. J 16, 13).

Kościół katolicki naucza, że podstawą wszelkich interpretacji symbolicznych i duchowych musi być poprawne odczytywanie i akceptowanie sensu wyrazowego (co nie oznacza zawsze interpretacji literalnej). Na usługach ustalania tego ostatniego stoi również krytyka (badanie) tekstu, jako pomocnicze narzędzie. Dzięki badaniom z zakresu językoznawstwa i literaturoznawstwa można ustalić dokładne znaczenie wyrazu i zdania z języków oryginalnych, dzięki badaniom historyków i archeologów, ale także filologów, kontekst i ogólne znaczenie danego przekazu biblijnego. Pozwala to także czasem na zrozumienie głębszego sensu duchowego.

Na przykład w Apokalipsie Chrystus Pan każe napisać do kościoła w Pergamonie: Wiem gdzie mieszkasz, tam gdzie jest tron szatana, a trzymasz się mego imienia i wiary mojej się nie zaparłeś, nawet we dni Antypasa, wiernego świadka mojego, który został zabity u was, tam gdzie mieszka szatan (Ap 2, 13). Jednakże z Biblii nie dowiadujemy się o co chodzi, dla ówczesnych odbiorców było to zrozumiałe. Z wiedzy historycznej wiemy, iż Pergamon był znacznym ośrodkiem kultów pogańskich, z „wielkim ołtarzem Zeusa” na wzgórzu, tzw. ołtarzem pergameńskim z wizerunkami wielu bożków. Dzięki temu rozumiemy sens duchowy, iż kulty takie w rzeczywistości duchowej ustanawiają w danym miejscu tron szatanowi, co ma istotne znaczenie także teraz dla nas, dla rozwoju Kościoła. (Ciekawe, że ów tron szatana, odkopany przez niemieckich archeologów, w 1930 roku został zrekonstruowany i przeniesiony do Berlina).

Z krytyki tekstu uczyniono jednak całościową metodę czytania i interpretowania Pisma Świętego, wręcz „jedyną i najwyższą regułę”. Zdominowała ona od połowy XX wieku biblistykę w Kościele niemal zupełnie. Niektórzy egzegeci, zwłaszcza protestanccy (post-luterańscy) z Europy, ale i nawet mieniący się katolikami, wyjaśniają tak, jakby w ogóle nie brali pod uwagę tego, że hagiograf, zwłaszcza prorok, pisał pod natchnieniem Boga. Doszukują się wyłącznie tego, gdzie to przeczytał, od kogo wziął i z jakiej obcej religii zapożyczył.

O zagrożeniach ze strony totalnej dominacji metody krytycznej w obecnej biblistyce „akademickiej”, która zagłuszyła rozumienie teologiczne i duchowe, pisał Benedykt XVI w najnowszym dokumencie urzędu nauczycielskiego Kościoła na temat Biblii, jakim jest Verbum Domini:

W tym względzie należy zasygnalizować, że istnieje dziś poważne ryzyko powstania dualizmu w podejściu do świętych Pism. Rozróżnianie dwóch poziomów badania Biblii nie ma bowiem na celu ich rozdzielania ani przeciwstawiania, ani po prostu zestawiania. Występują one jedynie we wzajemnym powiązaniu. Niestety, nierzadko niepotrzebne ich rozdzielanie powoduje oddalenie egzegezy i teologii, do czego dochodzi również na najwyższych poziomach akademickich.

Takie stanowisko może jedynie szkodzić życiu Kościoła, sieje bowiem zwątpienie co do podstawowych tajemnic chrześcijaństwa i ich wartości historycznej, takich jak na przykład ustanowienie Eucharystii i zmartwychwstanie Chrystusa. W ten sposób narzuca się bowiem hermeneutykę filozoficzną, która zaprzecza możliwości wejścia elementu Boskiego w historię i obecności w niej. Przyjęcie tego rodzaju hermeneutyki w obrębie studiów teologicznych wprowadza nieuchronnie ostry dualizm między egzegezą skupiającą się jedynie na pierwszym poziomie, i teologią, która dopuszcza nurt nadający znaczeniu Pisma charakter duchowy bez uwzględniania historycznego charakteru Objawienia.

To wszystko ma niewątpliwie negatywny wpływ na życie duchowe i działalność duszpasterską. Skutkiem nieobecności drugiego nurtu metodologicznego jest powstanie głębokiego rozziewu między egzegezą naukową i lectio divina [czytaniem duchowym]. To właśnie rodzi niekiedy swoistą niepewność, również w przygotowywaniu homilii. Należy także zaznaczyć, że ów dualizm jest niekiedy przyczyną niepewności i niedostatecznej rzetelności formacji intelektualnej także niektórych kandydatów do posług kościelnych. Ostatecznie tam, gdzie egzegeza nie jest teologią, Pismo Święte nie może być duszą teologii, i na odwrót, tam, gdzie teologia nie jest zasadniczo interpretacją Pisma Świętego w Kościele, teologia pozbawiona zostaje fundamentu (VD 35).

Tego typu egzegeza nie buduje więc autentycznej wiary, nie pobudza serca do miłości Boga i ludzi, nie skłania do pełnienia dobrych czynów, nie wzbudza zapału ewangelizacyjnego i misyjnego, nie doprowadza chrześcijanina do oddania życia. Czy św. Maksymilian Kolbe oddał życie za Franciszka Gajowniczka dlatego, iż przeczytał u jakiegoś „uczonego” biblisty, że Ewangelii wcale nie napisali Ewangeliści, ale są one zlepkiem wytworów „pierwotnej gminy”, a słów: nikt nie ma większej miłości, jak ten, kto życie daje za przyjaciół swoich, nie wypowiedział Jezus, lecz są one zapewne wtrąceniem „anonimowego redaktora”, więc „nie można ich brać dosłownie”, lecz „rozpatrywać wyłącznie w kontekście ówczesnego sitz im leben”?


Nic dziwnego, że papież Franciszek już na początku swego pontyfikatu przestrzegł w słowach do Papieskiej Komisji Biblijnej: 

Wynika z tego, że egzegeta musi być dbały o dostrzeganie Słowa Bożego obecnego w tekstach biblijnych, stosownie do wiary samego Kościoła. Interpretacja Pisma Świętego nie może być tylko indywidualnym wysiłkiem naukowym. Przeciwnie, musi być zawsze konfrontowana, umieszczana i uwierzytelniana przez żywą Tradycję Kościoła. Zasada ta ma decydujące znaczenie dla wyjaśniania prawidłowych, wzajemnych relacji między egzegezą a Magisterium Kościoła.

Teksty natchnione przez Boga zostały powierzone Wspólnocie wierzących, Kościołowi Chrystusa, aby karmić wiarę i kierować życiem miłości. Szacunek dla tego głębokiego charakteru Pism jest warunkiem ważności i skuteczności hermeneutyki biblijnej. Wskazuje to na nieadekwatność każdej interpretacji, która jest prywatną, lub ogranicza się jedynie do analizy, niezdolnej do uchwycenia globalnego znaczenia, jakie w ciągu wieków zbudowała Tradycja całego Ludu Bożego, który in credendo falli nequit [w sprawach wiary nie może się mylić].

[...] Niech Pan Jezus Chrystus, Wcielone Słowo Boga i Boski Mistrz, który otworzył umysły i serca swoich uczniów do zrozumienia Pisma Świętego (por. Łk 24, 45), zawsze kieruje i wspiera was w swoich działaniach. Niech Maryja Panna, nasz model uległości i posłuszeństwa Słowu Boga, uczy was rozpoznawać w pełni niewyczerpane bogactwo Pisma Świętego, nie tylko poprzez intelektualne badania, ale także w modlitwie i w całym waszym życiu, jako wierzących, szczególnie w tym Roku Wiary, aby Wasza praca mogła pomóc, by światło Pisma Świętego jaśniało w sercach wiernych”.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz