Króluj nam Chryste!
Konfederacja to ugrupowanie, wedle rozmaitych deklaracji jej członków i sympatyków, gromadzące „prawdziwych” prawicowców, katolików, konserwatystów, narodowców i patriotów. Aby racjonalnie ocenić, czy identyfikacje te i etykiety odpowiadają prawdzie, wystarczy przenalizować wyniki wyborów do parlamentu w 2019 roku.
W wyborach do sejmu, gdzie Konfederacja zarejestrowała kandydatów we wszystkich okręgach, zdobyła 1 256 953 głosy, czyli 6,71% ważnie oddanych głosów. W wyborach do senatu wystawiła jednak tylko siedmiu kandydatów na sto okręgów. Niektórzy mogli naiwnie sądzić, że jako „prawdziwa prawica”, stojąca „na prawo od PiS-u”, w pozostałych okręgach zastosowała, przynajmniej domyślnie, „pakt senacki” z Prawem i Sprawiedliwością, które choć w oczach konfederatów jest „zbyt lewicowe”, to jednak przecież „na prawo” od Koalicji Obywatelskiej, a już na pewno od Sojuszu Lewicy Demokratycznej i Wiosny.
Wyniki wyborów rozwiały jednak to złudzenie. Okazało się, że kandydaci Prawa i Sprawiedliwości do senatu otrzymali łącznie 8 110 193 głosy (nie licząc 106 035 głosów na nieformalnie wspartą przez PiS, niezależną kandydatkę Lidię Staroń w okręgu olsztyńskim 86), czyli 45,00% w skali kraju z wyłączeniem tego okręgu. Jest to wynik tylko o ok. 1,5% lepszy, niż padło na listę PiS do sejmu (43,59%). Zatem na kandydatów PiS do senatu zagłosowało jedynie 122 566 osób więcej niż na tę partię do sejmu (bez terenu okręgu 86). Gdyby więc te dodatkowe głosy były w całości dziełem konfederatów, to i tak stanowiłyby one tylko około 10% elektoratu Konfederacji.
Prawo i Sprawiedliwość złożyło kilka protestów wyborczych odnośnie wyników do senatu, dziwiąc się, dlaczego liczba głosów nieważnych oddanych na listy senackie (2,55%) była znacząco wyższa niż oddanych na listy poselskie (1,11%), choć te drugie są nieco bardziej skomplikowane. W całym kraju w wyborach do senatu oddano o 269 362 mniej ważnych głosów, niż w wyborach do sejmu, czyli o około 1,5% mniej. Czyżby listy do senatu były częściej fałszowane w komisjach wyborczych przez dodanie drugiego krzyżyka, celem unieważnienia głosu? W przeszłości takie sytuacje miały miejsce, od kilku lat jednak kontrola przy liczeniu jest na tyle silna, że nie jest możliwy znaczniejszy wpływ tego procederu. Szczegółowa analiza rodzaju i liczby nieważnych głosów wyklucza w ogóle taką możliwość, poza ewentualnymi lokalnymi incydentami i zwykłymi pomyłkami komisji.
Wśród 207 747 głosów nieważnych do sejmu, na 128 553 kartach zaznaczono więcej niż jedną osobę, a na 79 794 żadnej. Na 476 582 głosy nieważne do senatu, z paroma krzyżykami było kart 136 886, czyli praktycznie tyle samo, co w wyborach do sejmu, a pustych aż 339 696. Ten 0,7% nieważnych głosów do sejmu (i też do senatu) ze zbyt dużą liczbą znaków x, to najczęściej zapewne pomyłki ludzkie (ktoś zaznacza nie tego, co chce i poprawia), choć nie można wykluczyć, że i w ten sposób niektórzy wyrażali brak akceptacji wobec wszystkich ugrupowań i kandydatów.
Dlaczego zatem aż o 259 902 więcej nieważnych głosów przez brak zaznaczenia jakiekolwiek kandydata na listach do senatu? Sprawa oczywista, do senatu był o wiele mniejszy wybór osób i opcji politycznych. W paru przypadkach wynikać to mogło z kontrowersyjności któregoś kandydata. Aby odpowiedzieć na ważne pytanie, czyj elektorat zasadniczo, w skali kraju, odrzucał możliwość zagłosowania na przedstawiciela innej partii niż tylko własna, należało porównać rezultaty w poszczególnych okręgach. Wówczas bowiem jawi się zadziwiająca prawidłowość: we wszystkich siedmiu okręgach, gdzie kandydowali przedstawiciele Konfederacji, liczba nieważnych głosów była zdecydowanie niższa niż w pozostałych. W okręgu 9 (Bydgoszcz i sąsiednie powiaty) i 35 (Tarnów i sąsiednie powiaty) było ich więcej tylko o 0,9% niż w wyborach do sejmu, w okręgach 50 (Radom i sąsiednie powiaty) i 27 (Sieradz) o 0,7% więcej, w okręgu 92 (wsch. Wielkopolska) niemal równa, a w okręgach 85 (pd-zach. Mazury) i 10 (na pd. od Bydgoszczy) sensacja: w wyborach do senatu wyjątkowo więcej głosów ważnych niż w wyborach do sejmu. Wyjaśnienie jest więc proste – to właśnie część elektoratu Konfederacji, gdy nie było ich kandydata do senatu, oddawała głos nieważny, kierując się jakoby zasadą „PiS-PO – jedno zło!”.
Pozostaje oszacować, jaki elektorat dostarczył kandydatom Prawa i Sprawiedliwości do senatu owe dodatkowe głosy powyżej wyników tego ugrupowania do sejmu. Elektorat Koalicji Obywatelskiej i Lewicy raczej nie wchodzi w grę, choć oczywiście nie można wykluczyć pojedynczych osób. Mogła to być więc część zwolenników Polskiego Stronnictwa Ludowego, bądź Konfederacji. Nie trzeba jednak spekulować. Aby rozwiązać ten dylemat należy przeliczyć głosy w wyborach do sejmu w podziale na okręgi senackie oraz sprawdzić wyniki w tych okręgach senackich, gdzie jedynym konkurentem kandydata PiS był przedstawiciel PSL w ramach „paktu senackiego” totalnej opozycji.
Takim okręgiem jest np. 46 (Ostrołęka i powiaty: ostrołęcki, pułtuski, ostrowski, makowski i wyszkowski). W nim Robert Momątow z PiS otrzymał 104 694 głosy (61,53%), a Tadeusz Nalewajk z PSL 65 445 głosów (38,47%). Jeżeli zsumować wyniki wyborów do sejmu w tych powiatach, to PiS otrzymał 104 188 głosów a zatem kandydat tej partii do senatu otrzymał tam tylko 506 głosów więcej niż to ugrupowanie do sejmu. Tymczasem Konfederacja otrzymała na tym obszarze 10 753 głosy (6,22%). Jest to dowód, że to wcale nie jakaś, choć trochę znacząca, część elektoratu Konfederacji popierała kandydatów PiS do senatu, ale część elektoratu PSL (około jedna piąta), w tych okręgach gdzie nie było ich kandydata, nie respektowała „paktu senackiego”, w niektórych z nich woląc Zjednoczoną Prawicę. Potwierdza to ogólne zjawisko pewnego przepływu między elektoratami PSL i PiS-u w różnych wyborach (np. spora część rolników wybierających do sejmu PiS, do samorządu preferuje PSL, przy okazji: znaczna część „kukizowców” przeszła na stronę PiS-u).
Analiza szczegółowych wyników wyborów w powiatach tworzących okręg senacki 95 (Kalisz i powiaty: kaliski, pleszewski i jarociński) ostatecznie rozstrzyga kwestię, czyj elektorat: Polskiego Stronnictwa Ludowego czy Konfederacji, dawał dodatkowe głosy na kandydatów Prawa i Sprawiedliwości do senatu. Wyniki całościowe potwierdzają ogólną prawidłowość, że na obszarach gdzie PSL ma ponadprzeciętne poparcie (ale nie wystawił kandydata do senatu), tam pisowscy kandydaci do senatu więcej bonusu zyskiwali. W okręgu 95 PSL zdobył 12,87%, czyli 4,4% ponad wynik ogólnopolski. W okręgu tym Andrzej Wojtyła (PiS) uzyskał w wyborach do senatu wynik 49,45%, czyli też 4,4% wyżej niż rezultat PiS w wyborach do sejmu na terenie tego okręgu senackiego (45,05%).
Porównanie dwóch powiatów w tym okręgu wyjaśnia sprawę definitywnie. W powiecie pleszewskim PSL zdobył 17,66%, a PiS 46,70% głosów do sejmu; do senatu w tym powiecie kandydat PiS otrzymał 53,69%, czyli aż o 7% więcej niż jego ugrupowanie. W Kaliszu PSL dostał 7,04%, a PiS 34,68%; do senatu kandydat PiS otrzymał w tym mieście 36,84%, a zatem tylko o 2% więcej niż jego partia. Konfederacja zdobyła praktycznie tyle samo w powiecie pleszewskim (6,57%), jak w Kaliszu (6,46%). A zatem bez żadnych wątpliwości, to wcale nie część Konfederacji (jak niektórzy mogli się łudzić), ale elektorat Polskiego Stronnictwa Ludowego w części okręgów dostarczył kandydatom Prawa i Sprawiedliwości do senatu dodatkowych głosów.
W omawianym okręgu 95 wygrał jednak konkurent Andrzeja Wojtyły (PiS), Janusz Pęcherz z Koalicji Obywatelskiej, chociaż porównanie wyników z powiatów wskazuje, że spora część wyborców PSL złamała „pakt senacki” i zagłosowała na Wojtyłę. Brakujących głosów kandydatowi totalnej opozycji dostarczyła więc część wyborców Konfederacji. Znaczna liczba konfederatów musiała też zachować względem niego „życzliwą neutralność”, skoro w tym okręgu liczba głosów ważnych do senatu była aż o 3384 mniejsza, niż w wyborach do sejmu na tym obszarze.
Liczba głosów nieważnych, nawet do senatu, była jednak w całym kraju niewielka. 71,3% z nich do senatu, czyli 1,8% oddanych głosów to karty puste. Z porównania liczby głosów na ugrupowania sejmowe z liczbą głosów na popieranych przez nich senatorów oraz liczby głosów nieważnych w poszczególnych okręgach wynika, że znacząca większość z nich, to mogły być świadome decyzje właśnie konfederatów.
Oznacza to, że co najwyżej 20% sejmowego elektoratu Konfederacji w wyborach do senatu zachowało „neutralność”. Tylko maksymalnie 5% poparło kandydatów Prawa i Sprawiedliwości. Co najmniej 75%, czyli zdecydowana większość głosowała na kandydatów opozycyjnych, bez względu na to, czy byli „niezależni”, czy należeli do PO, Nowoczesnej, PSL, SLD, czy Wiosny. W przypadku tej ostatniej partii może się to wydać komuś wręcz nieprawdopodobne, dlatego należy dokładnie przeanalizować wyniki wyborów w okręgu 75 (Mysłowice, Tychy, powiat bieruńsko-będziński).
Startowało tam dwoje kandydatów: Czesław Ryszka (Prawo i Sprawiedliwość), zasłużony publicysta i autor książek katolickich, kawaler Zakonu Rycerskiego Grobu Bożego w Jerozolimie oraz Gabriela Morawska-Stanecka (Wiosna), wiceprezes tego ugrupowania ds. prawno-legislacyjnych, która zadeklarowała na stronie MamPrawoWiedzieć.pl, że poprze wprowadzenie „małżeństw” osób tej samej płci.
Wyniki są następujące: Czesław Ryszka (PiS) otrzymał 61 823 głosy (49,07%), a Gabriela Morawska-Stanecka (Wiosna) 64 172 głosy (50,93%). W wyborach do sejmu w powiatach: Mysłowice, Tychy i bieruńsko-będziński łącznie PiS otrzymał 57 962 głosy (45,08%), Konfederacja 9473 głosy (7,37%).
Czesław Ryszka otrzymał zatem dodatkowo 3861 głosów ponad liczbę głosów na listę PiS do sejmu. Nawet jeśli przyjąć założenie (niezgodne z wyżej przedstawionymi szacunkami podanymi na przykładzie okręgu ostrołęckiego oraz kaliskiego, ale dajmy na to), że nikt z elektoratu PSL, ale wyłącznie konfederaci dali Ryszce te dodatkowe głosy, to i tak stanowiłyby one tylko 40,76% głosów oddanych na Konfederację w wyborach do sejmu na tym obszarze.
Co najmniej 59,24% wyborców Konfederacji wolało wesprzeć (część biernie, poprzez oddanie głosu nieważnego, ale większość czynnie, przez głosowanie wprost) kandydatkę partii Roberta Biedronia. Nawet więc zakładając, że wszystkie głosy nadwyżki na Czesława Ryszkę oddali konfederaci, a wszystkie nadliczbowe głosy nieważne do senatu (w stosunku do głosów nieważnych do sejmu na tym obszarze), w liczbie 2570, to również świadome decyzje konfederatów, to i tak na Morawską-Stanecką oddały głos co najmniej 3042 osoby głosujące do sejmu na Konfederację (32,11%, faktycznie zaś większość, wyborców Konfederacji na obszarze tego okręgu senackiego).
Licząc od drugiej strony: ugrupowania tworzące „pakt senacki” totalnej opozycji (KO, SLD, PSL) na obszarze tego okręgu senackiego uzyskały do sejmu łącznie 61 130 głosów, Morawska-Stanecka otrzymała 64 172 głosy, a zatem dodatkowo akurat dokładnie 3042 głosy. Mogła je dostać tylko od Konfederacji, bo przecież nie od PiS, a innych list do sejmu w tym okręgu nie zarejestrowano.
Kandydatka Wiosny wygrała z kandydatem Prawa i Sprawiedliwości różnicą 2349 głosów. Oznacza to ponad wszelką wątpliwość, że została senatorem w wyniku poparcia jej przez wielką część elektoratu Konfederacji.
Postawa wyborców Konfederacji zadecydowała o zwycięstwie jeszcze trzech kandydatów totalnej opozycji do senatu, a zatem o utracie większości w senacie przez Prawo i Sprawiedliwość. Są to startujący z ramienia Koalicji Obywatelskiej: wspomniany wyżej Janusz Pęcherz (okręg kaliski 95), Ewa Matecka (okręg kaliski 96), która pokonała Łukasza Mikołajczyka z PiS oraz Jolanta Hibner (okręg podwarszawski 40), która bardziej przypadła do gustu sporej części konfederatów, niż prof. Jan Żaryn (PiS), czołowy historyk Kościoła, obozu narodowego i żołnierzy niezłomnych, publicysta prasy prawicowej, obrońca godnej pamięci Narodowych Sił Zbrojnych.
Ten wniosek może szokować, ale to także jest prawda. Jan Żaryn otrzymał 137 674 głosy (48,48%), czyli o 11 441 więcej niż Prawo i Sprawiedliwość do sejmu na tym terenie, podczas gdy Konfederacja dostała tam 19 658 głosów, a przecież profesora zapewne poparła też część wyborców Bezpartyjnych i Samorządowców (startujących tam do sejmu), którzy znajdują się w koalicji samorządowej z PiS oraz Polskiego Stronnictwa Ludowego, podobnie jak w omawianych wcześniej okręgach. Jolanta Hibner otrzymała 146 318 głosów (52,52%), czyli o 8 544 więcej niż partie „paktu senackiego”, a Bezpartyjni 6 164 głosy. Nawet więc gdyby (zakładając czysto teoretycznie) nikt z PSL i BiS nie poparł Jana Żaryna, to i tak otrzymał on głosy od jedynie 58,2% elektoratu Konfederacji. 41,8% nie uważało za stosowne poprzeć historyka polskiej prawicy, w tym 5 837 konfederatów oddało głos nieważny (aż tyle wynosi tam różnica między liczbą ważnych głosów do sejmu i senatu), a 2380 (faktycznie zaś większość konfederatów) wprost zagłosowało na kandydatkę KO.
Czesław Ryszka, który też utracił mandat senatora za sprawą konfederatów, to człowiek od dziesiątków lat wierny katolicyzmowi w tradycyjnej formie. Uzyskał na pewno znaczące poparcie wśród praktykujących katolików, którzy na obszarze południowo-wschodniego Górnego Śląska są wciąż liczni. Ale na PiS głosują licznie także ludzie, mówiąc delikatnie, „dalecy od Kościoła”, lecz kierujący się dobrze pojętym interesem ekonomicznym. Prawo i Sprawiedliwość-Zjednoczona Prawica jest przecież ugrupowaniem zapewniającym nie tylko „transfery socjalne”, ale i wzrost gospodarczy, względnie wysoki, zwłaszcza na tle UE.
W konkretnej sytuacji wewnętrznej oraz geopolitycznej PiS musi zarazem, jak przystało na ludzi kierujących się rozumem i roztropnością, iść na pewne kompromisy, a myślący obywatele powinni (oczywiście z możliwymi poważnymi zastrzeżeniami do pewnych kwestii) to zaakceptować. Ta oczywistość jednak nie dociera i przez wieki nie docierała do polskich „ideowców”.
Od prawie tysiąca lat, bo od czasów Mieszka II, kolejne pokolenia rozmaitych „konfederatów”, „rokoszan” i tym podobnych, walczących „w obronie wiary i tradycyjnych praw”, regularnie torpedowały wysiłki rozsądnych patriotów rządzących Polską. Nie inaczej stało się w ostatnich wyborach parlamentarnych. Teraz także współczesnym konfederatom, broniącym „czystej idei”, "pryncypialna" postawa nie pozwoliła zagłosować na pisowskich „komunistów”, takich jak Czesław Ryszka i Jan Żaryn. Co innego oddać głosy na kandydatkę Wiosny, czy na reprezentantów Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Wszak generałowie PRL byli „ludźmi honoru”, a ich spadkobiercy z SLD przedzierzgnęli się w kapitalistów, toteż zasługują na „szacun” ze strony konserwatystów z „prawdziwej prawicy”.
Robert Winnicki, jeden z przywódców Konfederacji, kilka miesięcy przed wyborami, podczas debaty na antenie Polsat News, dwukrotnie oświadczył dobitnie:
„Tylko Konfederacja może zatrzymać marsz tęczowych do parlamentu”.
W rzeczywistości stało się dokładnie odwrotnie. Wybory do senatu ujawniły, że Konfederacja to „czwarta głowa smoka” totalnej opozycji, kierującej się irracjonalną ideologią infantylnego antypisizmu, a nie „prawdziwa prawica”. Tak, to właśnie dzięki poparciu elektoratu Konfederacji, partia Roberta Biedronia wprowadziła swoją jedyną reprezentantkę do Senatu Rzeczypospolitej Polskiej.